- Koszule powieś na wieszaku w szafie! - krzyknęłam z kuchni do krzątającego się między sypialnią a łazienką Luke'a. - Przepraszam, mamo, nie wiedziałam, że on jest aż tak niesamodzielny - zaśmiałam się do słuchawki, na co kobieta zareagowała tak samo.
- Czyli co, przywozisz go do nas na święta? - spytała, ciesząc się, że będzie mogła gościć w swoim domu.
Jednak ja nie miałam dla niej tak dobrych wieści, a za wszelką cenę nie chciałam psuć jej świetnego humoru. Wiedziałam, że będzie jej przykro, ale niestety nic nie mogłam na to poradzić.
- Mamuś, Luke zapewne nie przyjedzie ze mną, bo ma w tym terminie ostatni koncert i później prawie codziennie siedzi z chłopakami w studiu - starałam się go usprawiedliwić, układając szczere argumenty tak, by mówiły same za siebie.
- Przepraszam, pani McClaine! - stłumiony głos Blondyna dotarł z pokoju, który od dziś miałam z nim dzielić.
- Luke cię przeprasza, mamo - przekazałam rodzicielce wiadomość.
- No trudno, ale powiedz mu, że jak cię nie będzie ma do ciebie albo do mnie chociaż dzwonić! - zadecydowała głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Chłopak wpadł do kuchni i zaczął się rozglądać. Złapał pierwsze z brzegu jabłko i wyszedł z pomieszczenia, uprzednio całując mnie delikatnie w policzek.
- Nie martw się, mamuś, on i bez mojego nakazu będzie dzwonił co pięć minut.
Zanim zakończyłam połączenie, rozmawiałyśmy jeszcze trochę, obgadując szczegóły mojego przyjazdu i tego, co zamierzamy tam robić, choć wszystko było zaplanowane już kilka miesięcy temu. Upewniłyśmy się, że u obu z nas jest w porządku i dopiero wtedy mogłam się rozłączyć. Westchnęłam ciężko, kręcąc z uśmiechem głową na nadopiekuńczość własnej matki.
Ponownie Blondyn pojawił się w wejściu do kuchni, patrząc na mnie z pocieszającym uśmiechem. Opierał się głową o ścianę, wyglądając jednocześnie na zmęczonego. W pewnej chwili odbił się od powierzchni i, powłócząc nogami, zmierzał w moim kierunku.
- Rozpakowałem mniej więcej wszystko - powiedział i pochylił się nade mną, by pocałować mnie delikatnie w czoło.
Gdy spoglądałam na niego, myślałam o naszym pierwszym spotkaniu i o tych następnych. O tym ile wydarzyło się w tak krótkim czasie i o nim krzątającym się po mojej kuchni, która nie jest już tylko moja, ale też i jego. Nigdy nie pomyślałabym, że przez kilka miesięcy uda mi się nadrobić całkiem spory fragment życia, który z drugiej strony wcale nie musiał zacząć się właśnie teraz.
Odwrócił się, odgryzając kolejny kawałek jabłka i patrzył się tak dopóki nie sprowadził mnie na ziemię zdaniem:
- Nie odbierzesz?
Zamrugałam kilkakrotnie i zrozumiałam, że rzeczywiście dzwoni mi komórka. Te telefony będą się dzisiaj urywać do końca dnia. Kto tym razem?
- Alison, gadałam z Claire! - oznajmiła, lecz zabrzmiało to co najmniej jak ostrzeżenie. - Co ty sobie wyobrażasz? Nie dość, że kompletnie nie wiem kogo miałaś nam przedstawić w święta, to na dodatek się okazuje, że jednak tego nie zrobisz! A wiesz co jest najgorsze? - Grace rzucała ironią na prawo i lewo, nie dając mi dojść do słowa. - Że twoja mama nie chce mi powiedzieć dlaczego! Ja też powinnam wiedzieć o takich rzeczach! Chcesz, żebym znowu się na ciebie obraziła? - ostatnie zdanie wypowiedziane było żartem i mogłam być pewna, że tym razem nie byłoby tak źle z przekonaniem jej do mojego zdania.
A to, że tylko moja mama wiedziała kim tak naprawdę jest Luke, było w pewnym rodzaju przyjemne. Teraz ja mogłam się poszczycić własną małą tajemnicą. Oj, gdyby ona była taka mała...
- A co ci powiedziała? - spytałam przyjaciółki, gdy przestała w końcu mówić.
- No tylko, że przyjeżdżasz sama, bo twój chłopak nie może, bla bla bla. Tak w ogóle „twój chłopak” brzmi nieźle, nie? - zachichotała. - „Chłopak Alison”. No nareszcie. Jestem z ciebie dumna, wiesz?
- Nie przesadzaj, dobrze? - zaśmiałam się cicho. - Prędzej czy później się dowiesz. A tak poza tym to która jest u ciebie godzina? Pierwsza czy druga w nocy?
- Teraz ty nie przesadzaj. Dopiero wpół do pierwszej.
Chłopak przez cały czas patrzył się na mnie rozmyślając zapewne, o czym tym razem opowiadała moja nieobliczalna przyjaciółka z piekła rodem.
***
Zanim zdążyłam zakończyć połączenie z Grace i wyciszyć telefon, by wreszcie mieć chwilę spokoju, Luke zdążył cztery razy wejść i wyjść z kuchni, podczas gdy ja siedziałam wciąż w tym samym miejscu, gapiąc się w okno i potakując na opowieści i pytania dziewczyny. Nie denerwowało mnie to, ani nie miałam jej tego za złe, ale byłam zmęczona ciągłym trzymaniem telefonu przy uchu, a byłam zbyt leniwa, by włączyć tryb głośnomówiący. Tak więc od razu po przeszło godzinnej rozmowie z przyjaciółką udałam się do sypialni, gdzie natychmiast, bez patrzenia na skutki, opadłam na mięciutkie łóżko. Wzięłam kilka głębokich wdechów – jeśli w ogóle można było tak je nazwać przez przylegającą do moich ust poduszkę.
Po krótkim czasie ocknęłam się wciąż w tej samej pozycji, na tym samym wygodnym łóżku. Musiałam się zdrzemnąć, ale nie wiedziałam ile mogłam tak leżeć, choć zdawało się, że kilka minut. Obróciłam się na bok i zobaczyłam blondyna siedzącego na kręconym krześle pod oknem. Spał, a wyglądał wtedy naprawdę przekomicznie, gdyż głowa odchyliła mu się do tyłu, a usta miał szeroko otwarte. Powstrzymałam się od śmiechu i po cichu wstałam, po czym podeszłam do niego, starając się nie wywołać żadnego dźwięku, który mógłby go obudzić. Jednak w pewnej chwili wydał z siebie pojedyncze chrapnięcie i otworzył oczy, patrząc prosto na mnie. Uśmiechnęłam się niewinnie, na co nie zdążył nawet zareagować, gdyż do naszych uszu dobiegł dźwięk dzwonka do drzwi. Chłopak przygryzł wargi i podniósł się z krzesła, chwytając po drodze moją dłoń. Zapewne nie uważał, że powinien sam otwierać te drzwi. A zresztą kto pojmie Luke'a Hemmingsa...
Zatem zmuszona byłam sama otworzyć naszym gościom, którym okazali się być Kristen i Michael z nieodzownymi białymi włosami. Ostatnio często spotykaliśmy się w mieszkaniu chłopaków albo na spacerze i prowadziliśmy długie rozmowy zazwyczaj nie prowadzące do niczego konkretnego, ale właśnie to lubiliśmy we wspólnie spędzanych popołudniach.
- No, nareszcie na swoim, dzielne dzieciaczki – uśmiechnęła się Kristen, przechodząc obok nas, gdy przekraczała próg mieszkania.
- Ej! - zaprotestowaliśmy jednocześnie z Luke'iem, za co tylko ja zostałam nagrodzona kuksańcem od Mike'a. - To nie fair! - dodałam, na co chłopak wzruszył ramionami.
- Nie posiedzimy sobie za długo, bo właśnie mamy zamiar wyciągnąć Was na spacerek i nawet mi się nie ważcie odmawiać – oznajmiła dziewczyna i poczęła wyganiać nas, wymachując rękami. - No już, iść się przebierać. Na dworze jest dosyć ciepło.
Z racji tego, że był początek listopada, co w Australii oznaczało już teoretycznie lato, byłam bardzo zadowolona, ponieważ mogłam nosić swoje ulubione szorty. Rzadko kiedy zakładałam je w Londynie, a teraz miałam do tego prawo jak najczęściej. Dlatego z radością wpadłam do sypialni od razu rzucając się na szafę z ubraniami. Wygrzebałam z jej dna te ulubione dżinsowe spodenki z poszarpanymi nogawkami i błękitną bokserkę z logo jakiejś nieznanej mi zbyt bardzo firmy. Po krótkim namyśle otworzyłam szufladę, z której zabrałam srebrne pilotki. Spojrzałam na Luke'a, który był już ubrany i naprawdę nie mogłam uwierzyć, kiedy udało mu się to zrobić.
- Teraz nie podglądaj – powiedziałam i nie pozwoliłam mu zaprotestować, chociaż widziałam, że bardzo chciał.
Odwrócił się plecami do mnie i w tym czasie starałam się jak najszybciej założyć na siebie wszystkie ubrania. Na koniec splotłam włosy w wysokiego kucyka i założyłam okulary.
- I jak wyglądam? - spytałam, a chłopak, gdy tylko się odwrócił, podszedł do mnie, uśmiechnął się i złożył na moich ustach krótki pocałunek.
- Jest ślicznie – przyznał.
- Pewnie dlatego, że są takie krótkie – podpuściłam go, wspominając o spodenkach.
Odwróciłam się i już miałam wychodzić, gdy poczułam ramiona chłopaka oplatające się w mojej talii, a potem przysunął on usta do mojej szyi.
- Zawsze wyglądasz pięknie – powiedział. - Zabraniam ci myśleć inaczej.
Pocałował mnie w policzek i złapał moją dłoń, po czym dołączyliśmy do pary czekającej w korytarzu.
***
- Nogi mi już odpadają – żaliłam się któryś raz z kolei po półtoragodzinnym włóczeniu się po mieście. Na domiar tego wszystkiego nie miałam kompletnie pojęcia gdzie idę, ponieważ dzisiejszymi przewodnikami byli Kristen i Michael.
- Nie narzekaj, to już niedaleko – powiedziała dziewczyna, poprawiając okulary na swoim nosie.
- No jasne – odparłam, choć nie wierzyłam jej w najmniejszym stopniu.
Budynki, które mijaliśmy zaczęły wydawać mi się znajome. Lecz ostatnio, gdy je widziałam, słońce już zaszło za horyzont i nie chciało mi się nawet czytać napisów na szyldach. W końcu para przed nami zatrzymała się i zwróciła w naszą stronę.
- Tu chyba kończy się nasz udział – powiedział Michael, obejmując Kristen w talii. - Miłego wieczoru życzę.
- I ja również! - krzyknęła dziewczyna na odchodne, a ja wreszcie mogłam przyjrzeć się okolicy.
Przed restauracją nadal stały okrągłe stoliki, a przy nich ludzie popijali kawę lub zadowalali się kolacją bądź jakimś ciastem. Rozmawiali, śmiali się, a ci, którzy siedzieli samotnie zajęci byli czytaniem gazety lub przeglądaniem czegoś na swoich telefonach. W oknach wisiały te same bordowe zasłony, a na drzwiach tabliczka z godzinami otwarcia i zamknięcia lokalu. Uśmiechnęłam się na wspomnienie wieczoru spędzonego z Lukiem pod gwiaździstym niebem właśnie w tym miejscu.
- Znów masz zamiar zaciągnąć mnie na dach? - spytałam chłopaka, patrząc w jego oczy, w których zagościł znajomy błysk.
- To może poczekać – puścił mi oczko i nagle zaczął biec w stronę, w którą udali się Mike ze swoją dziewczyną.
- Możesz mi kiedykolwiek coś powiedzieć zanim zaczniesz uciekać? - zapytałam z trudem przez uderzające w moją twarz ciepłe powietrze.
On tylko się zaśmiał i zaraz skręcił w jakiś zaułek między budynkami. Docierało tu mniej światła niż gdzie indziej ponieważ był to tylko niewielki odstęp, ścieżka, którą ludzie chodzą na skróty do swoich domów, by nie zawracać sobie głowy pokonywaniem kilometrów. Jednak Luke miał w tym swoją intencję i wiedziałam to, ponieważ zdążyłam się nauczyć, że każdy element jego planu jest szczegółowo dopracowany i ma swoje znaczenie. Tym fragmentem prawdopodobnie chciał mnie zniechęcić i wystraszyć.
Chwilę potem wybiegliśmy na otwarty teren. Wokół była tylko wysoka trawa, której nigdy nie przeszłabym sama. Nawet z kimś bym jej nie przeszła. Była po prostu zbyt wysoka. Gdy chłopak podszedł bliżej granicy tego okropnego gąszczu stwierdziłam, że spokojnie zmieszczę się pod nim, a końcówki kłosów będą wystawać ponad moją głowę. Mówiłam tak, gdyż wiedziałam, że tam wejdziemy. Byłam na dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewna. W sumie nie od dzisiaj znam tego szalonego blondyna.
Tak jak przewidywałam chłopak wszedł pomiędzy trawę, lecz puścił moją rękę i zaraz straciłam go z oczu. I właśnie w tym momencie ogarnął mnie strach. On nie mógł tak po prostu tam pójść i nic nie powiedzieć. Wracaj Luke, proszę, wracaj. Boże, co ja zrobiłam? Dlaczego tyle myślę? Było nie myśleć, tylko działać.
O co chodzi, Luke?
Witam, cześć i czołem. Chciałam tylko oświadczyć, iż nie musicie się niepokoić o zakończenie tego rozdziału, gdyż dalszy ciąg pojawi się w rozdziale następnym. Więcej ode mnie dowiecie się przy następnej okazji, bo mam kilka spraw do obgadania. Do napisania xx