piątek, 13 grudnia 2013

Rozdział piąty



          Co mówi się w takich momentach? Czy istnieje poradnik na sytuacje kryzysowe bądź zagrożenia opinii bycia normalną osobą? Może ktoś wie i mógłby pomóc trzęsącej się dziewczynie? Ona tu umiera ze wstydu, no błagam, ludzie!
          Ogień zmienił się w jasnoniebieską kropkę falującą lekko, aż zniknął i tylko delikatnie tlił się, co irytowało zwykle innych. Jednak ja nie miałam nic przeciwko temu. Lubiłam zapach świeczek w świąteczne wieczory, wspierany przez stojącą na półce pomarańczę naszpikowaną goździkami. Kojarzyło mi się to z rodzinnymi chwilami i wiele z nich było tylko zatartym rąbkiem wspomnień, do którego nie miałam pewności, czy wydarzyło się to naprawdę, czy był to tylko zbyt wspaniały sen. Boże Narodzenie to zawsze kilka osób siedzących wokół choinki, by zaraz rzucić się na prezenty i śmiać się do końca dnia. Wielki czas, mali ludzie...
          Sprzed moich oczu zniknął zarys zapałki, słabo widoczny w mroku, który na powrót wtargnął między nas. Ciche westchnienie i zaraz owa sprawczyni zajścia wylądowała na równej kostce. Blondyn zatrzymał swój wzrok, jakby zobaczył coś niespodziewanego i nadzwyczajnego. Kucnął, opierając ręce na kolanach i wyciągnął palec w kierunku ziemi.
          - Zobacz – powiedział ledwo dosłyszalnie, jakby bał się spłoszyć swoje znalezisko.
          Zrobiłam to samo, co on, czując, że drętwieją mi palce i długo tak już nie wytrzymam, jednak starałam się tego nie pokazywać. Wytężyłam wzrok i zobaczyłam, że pokazuje mi malutki płatek śniegu, który zaczynał się już topić. Zdziwiłam się, widząc to, gdyż do zimy było jeszcze daleko. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz, a na skórze pojawiła się gęsia skórka, co nie umknęło uwadze Luke'a. Jego oczy się rozszerzyły, a wargi zadrżały.
          - Boże, kompletnie zapomniałem, proszę, wybacz mi. Już cię stąd zabieram – mamrotał bez ładu i składu, a jego policzki pokrył słabo widoczny w ciemności rumieniec.
          Z niewiadomych przyczyn uznałam to za niewiarygodnie słodkie. Nie zdążyłam się nawet nadziwić moimi myślami, ponieważ jego bluza wylądowała na moich ramionach, a on chwycił mnie jedną ręką za plecy, a drugą pod kolanami i uniósł mnie, przez co pisnęłam głośno.
          - Shhh... Chyba nie chcesz, żebym dostał ochrzan od jakiegoś nietolerancyjnego sąsiada? – upomniał mnie, więc przyznałam mu rację i zamknęłam na kłódkę swoją wygadaną buźkę.
          Owinęłam ramiona wokół jego szyi i oparłam głowę na jego klatce piersiowej. Miałam ochotę zadać mu miliony pytań, lecz powstrzymywałam się naprawdę długo, za co mogłabym dostać złoty medal. Szliśmy – a raczej on szedł - w milczeniu, w nieznanym mi kierunku, a ja nie czułam, by cisza między nami mu przeszkadzała. Pewnie był mi wdzięczny za niewymuszanie na nim tłumaczenia mi wszystkiego, co się tutaj działo, ale zdziwiłby się zapewne, gdybym nakrzyczała na niego teraz za porwanie mnie z mojego własnego domu i niepozwolenie na porządne ubranie. A miałam taką ochotę. I to wielką.
          Rozglądałam się na prawo i lewo, starając się wyłapać choćby jeden szczegół przypominający mi swoim wyglądem miejsca, w których zdążyłam już być podczas tych niespełna dwóch dni. Nic jednak nie rzuciło mi się w oczy, lecz budziło się we mnie coraz większe zdezorientowanie. A co jeśli on chce mnie wywieźć gdzieś, zgwałcić i na końcu zabić, żebym się nie wygadała? Znam go przecież bardzo krótko – mógł okazać się najgorszym typkiem.
          Zaraz, zaraz Alison. Co ty bredzisz? Luke nie wygląda na gwałciciela ani seryjnego mordercę. Masz swój rozum i wiesz, że jest niegroźny. Idiotka z ciebie, wiesz? Jeszcze gadasz sama ze sobą...
          Moje spojrzenie spoczęło na twarzy chłopaka. Jego jasnoniebieskie oczy migotały w świetle mijanych przez nas latarni, a usta zostały lekko rozwarte. Spod nich wydobywał się oddech widoczny w chłodnym powietrzu jako obłoczki pary. Czarne rzęsy rzucały długie cienie na jego policzkach. Wyglądał na zniecierpliwionego. Wypalałam swoim wzrokiem dziurę w jego twarzy, a on zdawał się tego nie zauważać. Nie miałam zamiaru przestać, bo wydało mi się to ciekawe i jednocześnie zabawne, że mogę mu się tak po prostu przypatrywać, a on nic sobie z tego nie robi. Oblizał swoje wargi i zerknął przelotnie w moje oczy. Jego usta wykrzywiły się w uśmiechu kiedy ponownie wpatrywał się w drogę przed nami. Odchrząknął, jakby chciał przywrócić poważną minę. Udało mu się, lecz już po chwili zaczęło mnie to irytować, więc dźgnęłam go palcem. Dalej nic. Jeszcze brakowało tylko, żeby gwizdał i kiwał głową na prawo i lewo.
          Zatrzymał się i spojrzał mi w oczy uśmiechając się szeroko. Za nic nie dało się nie odwzajemnić tego gestu. Patrzyliśmy na siebie przez moment w milczeniu, po czym wybuchnęliśmy niepohamowanym śmiechem. Zakryłam wolną dłonią twarz, mrużąc mocno powieki. Luke zamilkł nagle, choć słychać było, że z trudem powstrzymuje kolejne napady śmiechu. Zaczął znów iść, a ja nie reagowałam. Może powinnam zapytać dlaczego tak nagle przestał albo chociaż się zainteresować? Ehh...
          Nie zauważając tego, odpłynęłam do krainy słodkich snów wtulona w jego tors.

***

          Obudziłam się, czując lekkie uderzenie w ramię. Powoli podniosłam powieki, lecz widziałam tylko niewyraźnie biały materiał. Odsunęłam się, by lepiej zidentyfikować swoje położenie. Zmięłam w dłoni koszulkę z logo Blink 182, nienależącą do mnie. Poczułam, że ramiona, które mnie podtrzymują, zacieśniają swój uścisk, jakby ktoś bał się, że mogę... spaść. Mój dosyć rozbudzony już umysł stwierdził, że znajduję się dużo wyżej niż powinnam i na dodatek leżę, trzymana przez Luke'a. Jasne światło oślepiło mnie na moment, przez co musiałam, zaspana, zasłaniać się ręką.
          - Przepraszam, że cię obudziłem... – usłyszałam cichy głos, a jego dłoń odsunęła moją, bym mogła na niego spojrzeć. Przyzwyczajałam się do sztucznego światła z niechęcią. - ...ale potrzebna mi jesteś przytomna – postawił mnie delikatnie na nogi, więc do tego też musiałam się przyzwyczajać.
          Spojrzałam na niego zdezorientowana, a on tylko lekko się uśmiechnął i wszedł przez drzwi po mojej prawej stronie do jakiegoś pokoju. Podążyłam za nim, zdając sobie sprawę, że nie jestem w swoim mieszkaniu.
          - Mieszkasz tutaj? - spytałam, zanim zdążyłam pomyśleć. Sen robi swoje... - W ogóle ile ja spałam? Gdzie my jesteśmy? Czemu nie zaprowadziłeś mnie do domu?
          Chłopak uklęknął przy szafie i otworzył ją. Moim oczom ukazało się kilkanaście par spodni, bluzek i różnych innych dziwnych strojów. Co większa – damskich.
          - Tak, mieszkam tu – odparł przebierając w wieszakach, zbyt zajęty, by na mnie spojrzeć. - Spałaś kilkanaście minut, a ja nie chciałem cię budzić, bo nie miałem odwagi.
          Ściągnęłam brwi, dziwiąc się całej sytuacji. Skoro tu mieszka, a są tu też damskie ciuchy, to raczej nie powinnam się narzucać. Zrobiłam z siebie zagubioną idiotkę z niezamkniętymi drzwiami. Otwierał mi szafę z ubraniami swojej prawdopodobnej dziewczyny, której styl był zupełnie przeciwny od mojego. Ciemne podkoszulki, za dużo odsłaniające kiecki, podziurawione i poszarpane spodnie...
          Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem, lecz ja nie miałam czasu i chciałam jak najszybciej wszystko wyjaśnić i zwyczajnie odejść, jakby nic się nie stało.
          - A dlaczego...
          - Może po prostu dam ci coś swojego – przerwał mi, wybiegając z pokoju na chwilę.
          Wrócił za niecałe pół minuty z białym podkoszulkiem i skórzaną kurtką. Podał mi wszystko z niepewnym wyrazem twarzy.
          - Załóż to. Chyba, że chcesz zamarznąć.
          Stał przez chwilę, lecz pod wpływem mojego znaczącego spojrzenia opuścił pomieszczenie, przymykając drzwi. Zrzuciłam z siebie błękitną bokserkę, a zamiast niej założyłam koszulkę Luke'a z wielką, żółtą buźką, która była lekko przyduża. Wcisnęłam ręce w rękawy kurtki i zauważyłam, że przez ich znaczną długość mogę schować w nich całe dłonie, więc na pewno nie skończę z odmrożeniami. Wyszłam ostrożnie z pokoju, lecz na korytarzu nikogo nie było. Spanikowałam i już chciałam uciec, lecz zza drzwi, naprzeciwko których stałam wydobył się przytłumiony krzyk. Chciałam już iść tam i sprawdzić co się stało, ale z pokoju wyszedł chłopak, na którego czekałam. Było to co najmniej dziwne.
          - Emm coś się stało? - spytałam zdziwiona.
          - Nie, nie – odparł szybko, ze sztucznym uśmieszkiem przyczepionym do twarzy. - Wszystko okej, możemy już wychodzić – powiedział, obracając mnie w stronę drzwi i pchając mnie w ich stronę.
          Nie opierałam się, więc już za chwilę staliśmy na ganku.
          - Nie zamykasz? - zapytałam, gdy zaczęliśmy oddalać się od jego domu.
          Przejechał dłonią po swoich włosach, zaczesując je palcami do góry i lekko na bok.
          - W takich momentach zazwyczaj dziewczyna pyta się chłopaka gdzie idą albo chociaż czy ubrała się odpowiednio, a ty wyjeżdżasz mi z pytaniem czy nie zamykam drzwi własnego domu... - odparł patrząc na mnie, a w jednym z jego policzków mogłam dostrzec mały dołeczek. - W moich ciuchach wyglądasz świetnie, a gdzie idziemy nie mogę ci powiedzieć – odrzekł, uprzedzając mnie.
          - To chociaż mi powiedz w jakiego rodzaju miejsce mnie zabierasz – powiedziałam, nie mogąc wymyślić nic innego, na co mógłby się zgodzić.
          - Powiem tak, twój strój jest jak najbardziej odpowiedni.

***

          Po długim spacerze i czując odpadające mi powoli nogi, zatrzymaliśmy się w końcu koło jakiejś restauracji. No dobra, nie powiem, byłam zaskoczona. Kolorowe lampki ozdabiały szyld z nazwą lokalu, a na drzwiach wejściowych widniała standardowa plakietka z wyznaczonymi godzinami, w których restauracja jest czynna. W oknach wisiały bordowe zasłony, spięte miejscami, przez co widać było wnętrze. Na zewnątrz rozstawione było kilka stolików, a przy każdym z nich stały po dwa lub trzy krzesła, okryte materiałem. Całość komponowała się całkiem ładnie i przytulnie.
          - Chodź za mną – powiedział Luke, kierując się w stronę wejścia.
          Szłam za nim, odwracając się za siebie i lustrując wzrokiem ulicę pełną samochodów. Już od progu uderzyło we mnie przyjemne ciepło pomieszczenia. Wzdłuż ścian ustawione były długie ławy, przykryte białym obrusem. Po drugiej stronie, w małym, oddzielonym od innych zakątku stało kilka dwuosobowych stolików. Wnęka zasłonięta była półprzezroczystą kotarą, odgradzając siedzące wieczorami pary od nieupoważnionych osób. W głębi sali znajdował się mały kominek, nadający przyjazny klimat całemu wnętrzu.
          Nie znałam aktualnej godziny, lecz sądząc po opustoszałym pomieszczeniu było już późno. Lokal był jeszcze jednak otwarty, choć wybyli z niego wszyscy klienci.
          Zerknęłam na Blondyna, który patrzył się na mnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, lecz gdy tylko zobaczył, że go przyłapałam, spuścił głowę i począł wspinać się po schodach. Wzięłam z niego przykład, by już za chwilę stanąć w progu wąskich drzwi, popchniętych lekko przez chłopaka. Gdy wyszłam przez nie wszystko nabrało innego sensu.
          Znajdowaliśmy się na niewielkiej wysokości, na dachu. Podeszłam prawie do samej krawędzi i zobaczyłam piękno tego miasta nocą. Setki pojazdów pędzących po ulicach rozpoznawać można było przez jasne światła. Kilka wieżowców, oświetlonych u góry i przez światła w mieszkaniach, widoczne przez ogromne okna, wyglądało niesamowicie. Ciemną noc rozświetlał wielki księżyc i miliony maleńkich gwiazd na niebie. Poczułam na swojej talii czyjąś dłoń, przez co drgnęłam, lecz zaraz się rozluźniłam. Luke drugą rękę wyciągnął w lewą stronę pokazując mi jakiś budynek. Okazała się nim znana opera o charakterystycznym kształcie, wyglądająca dużo piękniej w późnych godzinach nocnych niż za dnia.
          Lekki wiatr spowodował, że moje włosy zaczęły delikatnie falować. Czułam na swoim policzku chłodne podmuchy, a przez moje ciało przeszedł dreszcz. Chłopak dodał drugą rękę do swojego uścisku i przycisnął mnie do siebie, opierając się brodą o moje ramię. Najwidoczniej wyczuł moje nagłe poczucie zimna i chciał je jakoś zniwelować. Odruchowo położyłam dłonie na jego własnych, napawając się ciepłem płynącym od jego ciała.

***

          - Skąd jesteś?
          To pytanie dobiegło do moich uszu kiedy spokojnie układałam się przy ścianie, siedząc na dwóch złożonych kocach. Dałam do zrozumienia chłopakowi, że nie będę siedzieć na betonie, więc ten nie wiadomo skąd wyciągnął kilka koców i z ciepłym uśmiechem zaproponował mi, żebym na nich usiadła. Nie wierzyłam, że szykował się do tego spotkania.
          - Z Londynu – rzuciłam, uderzając plecami o ścianę może trochę za mocno niż tego chciałam. - Przyjechałam tutaj, bo chciałam poszukać sobie innego życia. Nie żeby tamto mi nie odpowiadało, ale po prostu... Potrzebowałam jakichś zmian.
          Luke położył się obok mnie, zakładając ręce za głowę. Stwierdziłam, że nie jest złym pomysłem zrobić to samo, więc rozłożyłam swoje koce, nadal chcąc, żeby miały jak najwięcej warstw się dało, i zsunęłam się do jego poziomu.
          Wpatrywaliśmy się w gwieździste niebo nie odzywając się ani słowem. Cisza w tym momencie wydawała się idealnym tłem do szukania wyimaginowanych kształtów wśród niezliczenie wielu migoczących kropek. Dała nam pole do rozmyślań oraz ułożenia sensownych pytań i odpowiedzi na nie.
          - Na jak długo... będziesz się „zmieniać”?
          - Na jak długo? Sama nie wiem. To zależy od tego czy będą mi się te zmiany podobać.
          Kolejna przerwa była już bardziej uciążliwa. Było wyczuwalne, że chciałby dowiedzieć się wielu rzeczy, jednak może o niektóre nie chciał lub bał się pytać? Podparł się na łokciach i utkwił wzrok w moim profilu.
          - Opowiedz mi o sobie.
          Prychnęłam pod nosem i pokręciłam głową z rozbawieniem.
          - Naprawdę chce ci się tego słuchać? Myślę, że nie ma we mnie nic ciekawego. Jestem raczej przeciętną osobą.
          - Nalegam – upierał się.
          - Skoro chcesz – zgodziłam się, a on powrócił do pozycji leżącej. - Zanim tu przyjechałam mieszkałam razem z mamą. Nie mam rodzeństwa, ale za to mam przyjaciółkę. Ma na imię Grace. Jesteśmy jak siostry, więc nie odczuwam jakiegoś braku młodzieży w swoim domu. Gdybyś ją poznał, na pewno byście się dogadali – opowiadałam z uśmiechem na ustach, wspominając swoją roztargnioną przyjaciółkę. - Trudno było mi się z nimi pożegnać – przerwałam, układając sobie w całość to, co chciałam mu jeszcze przekazać. - Kiedy tu przyleciałam, okazało się, że nie chcieli mnie przyjąć do pracy w księgarni. Kiepski początek... Potem poznałam ciebie i... oto jestem.
          Chłopak pokiwał głową w zrozumieniu i zamknął oczy. Podniósł rękę do góry i wiódł nią w moją stronę. Na początku się zdziwiłam i może nieco przestraszyłam. Jego dłoń spoczęła na moim policzku i zaczęła pokonywać kolejne milimetry, badając każdy skrawek mojej twarzy. Zaśmiałam się, gdy dotknął mojego nosa.
          - Ciii... Nie ruszaj się – powiedział, wciąż nie podnosząc powiek.
          Starałam się zachować spokój, ale gdy dotarł do szyi kolejny raz wybuchnęłam śmiechem.
          - Przestań, to łaskocze! - broniłam się, starając się odsunąć od jego rąk, ale nie było to możliwe.
          Zrezygnowany z kolejnych prób, otworzył oczy i podniósł się do siadu, po czym najzwyczajniej w świecie zaczął mnie łaskotać. Zasłaniałam się rękami i nogami, ale nie mogłam mu w żaden sposób przeszkodzić. Mój śmiech był niemożliwie głośny, a brzuch bolał mnie od niego. Luke z szerokim uśmiechem nie zaprzestawał czynności, lecz gdy także zaczął się śmiać, zmęczony opadł obok mnie, oddychając głęboko. Gdy mój oddech się unormował, zabrałam głos.
          - Co robiłeś?
          Blondyn odwrócił się twarzą w moją stroną, więc dzieliło nas kilkanaście centymetrów.
          - Zapamiętywałem twój wygląd – odrzekł, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.
          Moja mina mówiła sama za siebie.
          - Ale po co?
          - Na wszelki wypadek – odparł, na powrót wlepiając wzrok w zachmurzające się niebo.
          Chmury całkowicie zakryły jasny księżyc, kłębiąc się gęsto. Migające światełko przemieszczało się przez nie, co chwila wlatując do ich środka i znów się pojawiając. Słaby zarys samolotu uwidocznił się, kiedy mijał największą gwiazdę na całej czarnej płachcie nocnego spokoju. Pasażerska maszyna zniknęła z pola mojego widzenia na dobre, a ja westchnęłam w myślach, przypominając sobie swoją własną podróż tym środkiem transportu. Długą i męczącą.
          Na końcu mojej dłoni poczułam opuszki palców. Poruszyły się niepewnie do góry, a mnie przeszedł dreszcz od miejsca, w którym czułam znajome ciepło. Zatoczył kółko po wewnętrznej stronie, a gdy poruszyłam delikatnie ręką, szybko zabrał swoją, jakby bojąc się odrzucenia. Nie spodobał mi się chłód, który zagościł w miejsce odwrotnego uczucia, ale niestety nie potrafiłam tego zmienić.

***

          Siedziałam w niewygodnym fotelu autobusowym, oparta czołem o szybę. Wpatrywałam się w mijane przez nas pojazdy i budynki, a powieki same mi opadały. Z trudem powstrzymywałam się od zaśnięcia, chociaż wiedziałam, że prędzej czy później i tak to zrobię.
          Spojrzałam na siedzącego obok mnie Luke'a, który nie wyrażał żadnych emocji. Był równie zmęczony, jak ja, a wizja długiego powrotu do domu nie uśmiechała mu się, więc złapaliśmy ostatni pojazd miejski, który kończył już swój kurs. Bawił się sznurkiem od swojej bluzy, obracając go i zwijając kilkakrotnie. Może jeszcze jakoś uratuję nas przed przedwczesnym snem.
          - Teraz ty powiedz mi coś o sobie – zaproponowałam, a gdy usłyszał mój głos, zerknął na mnie i posłał mi wdzięczny uśmiech, że postanowiłam sama zacząć rozmowę.
          - Nie jestem zbyt specjalny, choć dużo osób uważa, że tak, a to nieprawda. Nie mogę brać wszystkich ich uwag do siebie, bo stałbym się zbyt pewny siebie i arogancki. Jak jest naprawdę, sama się przekonasz – przygryzł dolną wargę i wziął głęboki wdech, po czym kontynuował. - Poza tym mam dwóch braci, choć może nie jestem z nimi tak blisko, jakbym tego chciał – ziewnął przeciągle, rozbawiając mnie tym i rozluźniając trochę atmosferę. - Co jeszcze... Gram czasem na gitarze – dodał, uśmiechając się lekko.
          - Musisz mi kiedyś coś zagrać – oznajmiłam, na co on pokiwał głową.
          - Okej – powiedział, spuszczając głowę. - Może nas docenisz – dodał tak cicho, że myślałam, że się przesłyszałam.
          On jednak udawał, że nic się nie stało, więc ja postanowiłam zrobić to samo.
          Autobus zatrzymał się, a drzwi się otworzyły. Szturchnęłam chłopaka w ramię, żeby wstał, a on po chwili, lekko nieprzytomny, wyszedł z pojazdu, przepuszczając mnie najpierw, co uznałam za bardzo miłe.
          Pokonaliśmy razem ostatnie metry, dzielące nas od mojej kamienicy. Okazało się, że mam całkiem blisko do przystanku, więc następnym razem po prostu z niego skorzystam, a nie będę iść na pieszo przez całe miasto. Wgramoliliśmy się jakimś cudem na moje piętro, a gdy udało mi się trafić kluczem do zamka i otworzyć drzwi, od razu rzuciłam się na łóżko w moim pokoju. Moja ciężka głowa opadła na miękką poduszkę,  niemalże w niej tonąc. Poczułam, że łóżko się ugina, a szelest pościeli obok mnie spowodował mój cichy pomruk.
          - Sorry, jestem zbyt zmęczony, żeby wracać do siebie – usłyszałam tylko, zanim odpłynęłam do krainy błogości i spokoju.


Witam Was po kolejnej długiej nieobecności. Nie będę się tłumaczyć, po prostu już jestem.
Rozdział jest dłuższy niż zwykle, więc wiecie... Nie pogardzę słowem komentarza :)
Podobało Wam się w ogóle?
Do następnego, mam nadzieję, że szybko :)

sobota, 16 listopada 2013

Rozdział czwarty



          Niewątpliwie wolałabym zobaczyć coś zupełnie innego.
          Istny nieporządek na głowie, strasznie wyglądające worki pod oczami, samo zamykające się powieki i blada twarz. Z takim potworem musiałam się zmierzyć dzisiaj rano w łazienkowym lustrze. Zanim doprowadziłam do ładu same włosy, minęło trochę czasu, a jeszcze reszta...
          Sama nie wiedziałam, dlaczego od początku dnia miałam taki dobry humor, ale najwyraźniej mi to służyło. Zbytnio nie przejęłam się odbiegającym od normy wyglądem, tylko zachowywałam się, jakbym mogła się pokazać ludziom na oczy. Byłam w moim pierwszym, osobistym mieszkanku i czułam, że rozpiera mnie energia. Jak to by powiedział nastolatek „Helloł?! Wolna chata!” Byłam już we wszystkich pomieszczeniach, utwierdzając się w przekonaniu, że nie straszy tu żaden duch. Nawet taki z duszą towarzystwa.
          Uśmiechnęłam się pod nosem, napierając na drzwi lodówki, chcąc tym samym ją zamknąć. Obładowana jedzeniem, jakoś przedostałam się do blatu i wyłożyłam produkty w wolnym miejscu. Wypuściłam z płuc powietrze, podziwiając swoją dobrze wykonaną pracę.
          - Jeszcze będziesz się miała czym szczycić, mistrzyni!
          Głośne miauknięcie dobiegło z głębi mojej sypialni, więc w pierwszej chwili przestraszyłam się nie na żarty. Pobiegłam do pokoju i zaczęłam grzebać w torbach i szafkach, szukając odpowiedniej rzeczy. Odsunęłam szufladę szafki nocnej i zobaczyłam moją komórkę, więc od razu złapałam ją i weszłam w ustawienia. Po pierwsze – przycisz, po drugie - zmień ten irytujący dzwonek.
          Po wykonaniu odpowiedniej czynności mogłam odczytać otrzymanego SMSa. Nadawcą był posiadacz zdobytego przeze mnie wczoraj numeru.

„Numer mieszkania?”

          Musiałam się dobrze zastanowić, żeby zrozumieć treść. Z niej wynikało, że albo się zgubił, albo pytał się gdzie mieszkam. Przyjęłam tą drugą wersję i wysłałam mu w odpowiedzi właściwą liczbę. Wzruszyłam ramionami i rzuciłam telefon, który wylądował bezpiecznie na miękkiej pościeli. Udałam się w drogę powrotną, lecz gdy byłam w drzwiach dotarł do mnie dźwięk mojego dzwoniącego telefonu. Zamknęłam oczy i westchnęłam ciężko, po czym złapałam urządzenie i odebrałam.
          - Halo? - odezwałam się.
          - Cześć, córeczko – usłyszałam głos mojej mamy i przejechałam dłonią po twarzy. Zapomniałam. - Czemu nie zadzwoniłaś? Martwiłam się.
          - Przepraszam, kompletnie wyleciało mi to z głowy, ale już ci wszystko opowiadam.
          - No mam nadzieję – westchnęła. - Może uda ci się jakoś zrekompensować.
          Zaśmiałam się, wyobrażając sobie jej minę.
          - Muszę ci przede wszystkim podziękować za to mieszkanie! Skąd wiedziałaś, że będzie mi się podobać?
          - Ah, no widzisz, matki powinny wiedzieć co nieco o swoich własnych dzieciach – wyjaśniła. - A co tam jeszcze u ciebie? Przyjęli cię? Chwal się!
          - Nie chce mi się o tym mówić – odparłam, rzeczywiście nie chcąc brnąć w to dalej.
          - No dobra, a poznałaś już tam kogoś? - mama zmieniła szybko temat, chociaż wiedziałam, że przy najbliższej okazji wyciągnie ode mnie wszystko. - Przynajmniej to mi powiesz?
          - Tak, poznałam jednego faceta. Nawet miły – rzuciłam od niechcenia.
          - Uuu, no to gadaj. Jaki jest? Przystojny? Wolny? Jak ma na imię?
          - Uh, mamo, to tylko znajomy – broniłam się, lecz nie słysząc odpowiedzi, przełamałam się i dodałam - Odprowadził mnie wczoraj do domu.
          Rozległ się dzwonek do drzwi. Nie spodziewałam się gości o tej porze, a poza tym kto mógłby do mnie przyjść?
          - Zaczekaj mamo. Ktoś dzwoni do drzwi.
          - Mmm... szybka jesteś.
          Przystanęłam i przewróciłam oczami. - Mamo!
          - No co? Czy ja coś powiedziałam? - jak zwykle udawała niewiniątko.
          Przekręciłam klucz i otworzyłam masywne drzwi. Moim oczom ukazała się postać wysokiego blondyna, ubranego w zwykły dres. Wyjmował z uszu białe słuchawki i było po nim widać, że żuje gumę.
          - Hmm niech zgadnę. Właśnie przed tobą stoi, a ty nawet nie wpadłaś na to, żeby pozbierać szczękę z podłogi? - zareagowałam, stosując się do jej uwagi, która była jak najbardziej trafna. Ona jednak znała mnie lepiej niż własną kieszeń. - No weź mi coś powiedz, bo zaraz oszaleję! Albo poproszę go, żeby ze mną porozmawiał.
          Przestraszyłam się i postarałam się wymyślić coś, żeby jak najszybciej zakończyć tą rozmowę. Chłopak uśmiechnął się, opierając dłonie na biodrach.
          - Em, przepraszam, mamo, ale muszę już kończyć – palnęłam. - Woda mi się gotuje, na razie! Zadzwonię później!
          Rozłączyłam się w naprawdę błyskawicznym tempie i odłożyłam komórkę na szafkę. Wypuściłam powietrze ze świstem i stanęłam twarzą w twarz z chłopakiem, przywołując na usta uśmiech.
          - Cześć – powiedział próbując się nie śmiać. - Przeszkodziłem?
          - Nie, skądże – powiedziałam szybko, przytrzymując się drzwi. - Gadałam z moją mamą.
          - Okej, nie wnikam – przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą. - Idziesz ze mną?
          - Ale, przepraszam, że gdzie? - spytałam zdziwiona, mierząc go pytającym wzrokiem.
          - No a nie widać? Biegać kochana – powiedział, przypatrując się mi jakby tłumaczył coś małemu dziecku. - Wkładaj coś luźnego i wychodzimy.
          Podszedł bliżej mnie i przez chwilę patrzył na mnie z góry, po czym wyminął mnie i rozsiadł się na kanapie. Zatrzasnęłam drzwi i udałam się do mojego pokoju, by wybrać jakieś zdatne ciuchy. Nie chciałam się z nim wykłócać, bo zapewne i tak by mi to nie wyszło. A zresztą powinnam coś ze sobą zrobić, żeby nie nudzić się całymi dniami i złapać trochę kondycji. Biegałam już kiedyś, ale przerwałam, a później o tym zapomniałam i byłam zbyt leniwa, żeby do tego wracać. Choć i teraz niezbyt miałam ochotę, to spędzenie trochę czasu w towarzystwie Luke'a wygrywało nad siedzeniem do wieczora przed telewizorem, oglądaniem powtórek dennych seriali i objadaniem się popcornem.
          Ubrana w mój stary strój do biegania, który o dziwo był na mnie jeszcze dobry, wpadłam do kuchni, wyciągając ze zgrzewki małą butelkę niegazowanej wody. Chłopak stał w progu i patrzył na moje poczynania. Gdy nasze spojrzenia się spotkały uśmiechnęłam się, co on natychmiast odwzajemnił. Wyminęłam go i otworzyłam drzwi wejściowe z zamiarem opuszczenia domu, ale on nadal stał i patrzył się na mnie z uśmiechem.
          - No co, nie idziesz? - spytałam, a on wskazał palcem na moje stopy, więc odruchowo przeniosłam tam swój wzrok. Okazało się, że przez swoje dzisiejsze nietypowe zachowanie jestem tak roztargniona, żeby zapomnieć założyć chociażby jakichś butów. - Ups?
          Wcisnęłam szybko pierwsze lepsze adidasy i z czerwieniejącymi policzkami wyszłam z mieszkania gdzie czekał już na mnie śmiejący się Luke. Poklepał mnie po ramieniu i zaczął się oddalać. Dowiedziałam się, że moja kondycja nie jest jeszcze wcale taka najgorsza, kiedy udało mi się dogonić go po kilku sekundach.

***

          Chodziłam od jednego pomieszczenia do drugiego, co chwila biorąc coś do ręki, przyglądając się temu i odkładając na jego miejsce. Przytakiwałam i uśmiechałam się sama do siebie, nie dowierzając, że mam taką przyjaciółkę.
          - Żartujesz sobie ze mnie, prawda? - spytałam, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
          - To chyba ty sobie żartujesz! - odparła, równie rozbawiona, co ja.
          - A ja to niby z czym?! - zdziwiłam się, a brzuch bolał mnie od tej całej głupiej radości.
          W odpowiedzi otrzymałam kolejną salwę śmiechu i zdążyłam zapomnieć o moim pytaniu. W pewnym momencie po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
          - Halo? Jesteś tam, Gracie? - spytałam zaniepokojona, po czym usłyszałam cichy szmer. - Hej?!
          - Jesteś pewna, że wszystko w porządku? - usłyszałam wreszcie głos.
          - No jasne, nie musisz wpadać z kontrolą – zażartowałam.
          - Dobra, jak coś się będzie działo to dzwoń natychmiast i nawet się nie zastanawiaj.
          - Pewnie. Trzymaj się i też się odzywaj kiedy chcesz – odparłam.
          - Nie ma sprawy. Do usłyszenia.
          Położyłam telefon na blacie w kuchni i oparłam brodę na rękach, wpatrując się w niego. Zerknęłam przez okno, za którym było już bardzo ciemno, a nikłe światło dawało tylko kilka latarni ulicznych, rozstawionych daleko od siebie. Niebo rozświetlał księżyc w pełni oraz miliony jasnych gwiazd i gwiazdek, migoczących lżej lub mocniej. Słychać było, jak co chwila przejeżdżał jakiś pojazd, a poza tym ciszę przerywał tylko tykający zegar. Westchnęłam i wyprostowałam się, przekrzywiając lekko głowę i obserwując niesamowicie wyglądające niebo.
          Poczułam nagle, że moje ciało oplatają czyjeś ramiona, przyciągając mnie mocno do siebie. Chciałam wydobyć z siebie krzyk, jednak dłoń tego kogoś – najprawdopodobniej mężczyzny - powędrowała do moich ust uniemożliwiając mi wydobycie jakiegokolwiek dźwięku. Nieznajomy trzymał mnie w ciasnym uścisku i podnosząc mnie, zaczął zmierzać w stronę wyjścia. Próbowałam się wyszarpać, a moje nogi kopały go, lecz pozostał nieugięty i łokciem otworzył sobie drzwi wejściowe, po czym wyszedł na korytarz. Wyniósł mnie na zewnątrz, a ja poczułam zimno, ogarniające mnie całą. Zatrzymał się przy ścianie kamienicy, a ja straciłam siły by dalej krzyczeć i ostatecznie zamilkłam. Mężczyzna wypuścił mnie i ustawił plecami do ściany. W zaułku, w którym się znajdowaliśmy było zbyt ciemno, bym mogła zobaczyć jego twarz.
          Byłam wolna i mogłam uciekać, lecz nie robiłam tego, bo coś nakazywało mi zostać w miejscu i mówiło, że jeśli się chociaż poruszę może być ze mną naprawdę źle. Wdychałam i równie szybko wydychałam chłodne, wieczorne powietrze, robiąc to za każdym razem ze świstem. Moje oczy rozszerzyły się, a ja czekałam na jego krok.
          Podszedł do mnie bliżej, więc chcąc zachować swoją przestrzeń osobistą, cofnęłam się, napotykając zimną ścianę. Wtedy usłyszałam dźwięk jakby odpalania zapałki i po chwili ciemność rozjaśnił jasnopomarańczowy płomień.
          - Już myślałem, że mi uszy pękną – powiedział. - I będę miał pewnie siniaki przez ciebie.

Przepraszam za opóźnienie i za to, że rozdział jest taki nudny.

niedziela, 20 października 2013

Rozdział trzeci




          Siadłam przy jedynym wolnym stoliku w kawiarni, ponieważ doszłam do wniosku, iż nawet jeśli zamawiamy coś na wynos, to i tak będziemy musieli poczekać, zważając na ilość osób niecierpliwiących się tak samo jak my. Z mojego miejsca miałam bardzo dobry widok na ladę i tym samym na stojącego w kolejce Luke'a. Przyglądałam mu się bezwstydnie, lustrując go od góry do dołu, a przez to, że okropnie się nudziłam, to zajęcie wydało mi się niesamowicie interesujące.
          Oparłam głowę na rękach i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było zatłoczone, a przy każdym stoliku siedziały co najmniej dwie osoby, prowadzące zawzięcie różne konwersacje. Po mojej prawej stronie znajdowało się ogromne okno zajmujące prawie całą ścianę, całkowicie odsłonięte na świat. Szeroki parapet był również zajęty przez ludzi, jednak już nie tak zawładniętymi emocjami, jak poprzedni. Większość oglądała ruch na zewnątrz lub patrzyła się w czyste niebo pokryte gdzieniegdzie małymi chmurkami. Wracając do wystroju kawiarni, można było przyznać, że ktoś się postarał. Całość musiała się podobać, a menu i tym podobne, smakować skoro to miejsce cieszyło się takim zainteresowaniem.
          Na jednej ze ścian wisiało malowidło jakiegoś krajobrazu, przypominające mi łąkę na obrzeżach Londynu, na której spędzałam niekiedy prawie całe wakacje sama, bądź ze znajomymi. Zawsze mogłam odnaleźć tam namiastkę spokoju, jednak gdy do naszej grupki dołączyły pewne osoby, mącąc przy okazji harmonię, musiałam zmienić miejsce odpoczynku.
          Pewien starszy pan, właściciel rozległych ziem niedaleko mojej oazy sprzedawał posiadłość razem z działką. Jako, że był dobrym przyjacielem mojej mamy, pozwalał mi tam przychodzić i przebywać ile tylko bym zechciała. Korzystałam więc z jego uprzejmości i na nowo mogłam cieszyć się spokojem i odkrywać nowe zakątki. Na poddaszu w owym domu urządziłam sobie prowizoryczną sypialnię, gdzie łóżkiem było kilkanaście poduszek przykrytych kocem, a żeby oświetlić pomieszczenie i nadać mu charakter, zapalałam dziesiątki zapachowych świeczek. Na zewnątrz natomiast, w sprzyjającą pogodę urządzałam sobie wycieczki wzdłuż rzeki i z powrotem, poznając niesamowite widoki i odkrywając kolejno tajemnicze miejsca i kryjówki, służące mi później jako schronienie.
          Choć tego miejsca nie pokazałam nikomu, atmosfera  tam panująca była nie do opisania i była porównywalna z własnym domem. Nie umknął mi nawet fakt, że na drugim krańcu parceli, po drugiej stronie rzeczki stał mały sklepik, do którego chodziłam po drobne zakupy, gdy stałam się naprawdę głodna. Za drobne monety można było tam dostać małe lizaki i cukierki musujące, a za trochę większą cenę batony i ciasteczka, na które często odkładałam swoje oszczędności.
          Jednak pewnego dnia, po tygodniu mojej nieobecności, gdy przyszłam do mojego drugiego domku, drewniany płot zastąpiła metalowa brama, pomalowana na czarno, a na frontowej stronie domu wisiał wielki transparent z napisem „SPRZEDANE”. Siłowałam się z klamką, jednak na próżno, więc przerzuciłam przez bramę rzeczy trzymane w rękach i zwinnie przeskoczyłam na drugą stronę. Miałam wtedy piętnaście lat i pamiętam to jakby było wczoraj. Rozdarłam swoją ulubioną kraciastą koszulę, przewiązaną wtedy w pasie, a jej skrawek został tam, ja natomiast nie chciałam się nawet po niego wracać. Wbiegłam szybko na strych i zrobiłam się jeszcze bardziej zła niż byłam poprzednio. Było pusto i nigdzie nie było śladu po mojej obecności. Nawet jednego paproszka. Schodziłam powoli po schodach wewnątrz i usiadłam na nich bezsilnie wpatrując się w ścianę. Dwa miesiące wcześniej wyryłam na niej swoje imię i datę, a pozostało po nich tylko wspomnienie. Położono tynk i pomalowano go żółtą farbą. Zastanawiałam się gdzie się podziały wszystkie moje rzeczy i czy kryjówki na polach też zniszczono. Postanowiłam to sprawdzić, lecz gdy wychodziłam z domostwa, w progu zatrzymał mnie były właściciel – ten, który obiecywał mi wieczne szczęście i spokój. Kiedy to powiedział, byłam mała i niewiele rozumiałam, a łatwowierność to była moja najgłówniejsza cecha. Teraz najwyżej bym go wyśmiała.
          - Czemu nic mi pan nie powiedział? - spytałam bez ogródek, przysuwając się do niego i mierząc go pełnym nienawiści spojrzeniem. - Jakby pan się czuł gdyby to panu zabrano część dzieciństwa? Gdzie się podziały wszystkie moje rzeczy?! - z każdym zdaniem byłam coraz bardziej wściekła, a on cofał się coraz dalej. - A może ścieżki też mi pan zniszczył, co?
          W tym momencie staliśmy na środku wielkiego podwórka, a ja zaciskałam swoje dłonie w pięści. Byłam nabuzowana złą energią jakiej nie widziałam nigdy u siebie. Była to moja gorsza odsłona, którą pokazywałam tylko wtedy, kiedy naprawdę musiałam. Tylko wtedy, kiedy było to potrzebne, czyli wtedy, gdy ktoś zabierał mi coś, co jest dla mnie bardzo ważne.
          - Nie było cię. Jak miałem ci o tym powiedzieć? - spytał, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. Cóż, może była, ale chyba tylko dla niego.
          - Przez telefon?! - włożyłam w to zdanie tyle sarkazmu, ile tylko potrafiłam.
          - Zrozum, że to kiedyś musiało się stać – mówił już spokojnie i opanowanie, z bezsilnością w głosie. - Nie jesteś już dzieckiem. Nie potrzebujesz domku na drzewie i wymyślonych przyjaciół – powiedział gestykulując, a na koniec jego ręce opadły.
          Moje emocje również opadły, kiedy dał mi to do zrozumienia. Westchnęłam, uspokajając się, ale czułam, że ktoś każe mi płakać. Łzy nie opuszczały moich oczu od bardzo dawna i już zapomniałam ich oczywisty smak. Spojrzałam na mężczyznę ostatni raz i uśmiechnęłam się smutno, gdyż tylko na tyle było mnie stać.
          - Nic pan nie rozumie.
          Odwróciłam się i zabrałam z ziemi porozrzucane przedmioty, które zostawiłam wcześniej. Pociągając nosem otworzyłam sobie przejście i gdy opuściłam działkę, ta pięknie wyglądająca, samotna łza spłynęła w dół, znikając gdzieś w zielonej trawie.
          - Odwiozłem twoje rzeczy do domu! - usłyszałam krzyk, lecz nie odwracałam się.
          Nie miałam na to siły. Przeszłam ze spuszczoną głowę na drugą stronę ulicy, nawet nie patrząc czy nie pakuję się pod koła jakiegoś wozu. Ruch był tu mały, ale i tak zawsze coś może się stać. Spokojnie i bezpiecznie wracałam do tego prawdziwego domu, nie zwracając uwagi na osoby, które dobrze mnie znały, przez codzienne widywanie się w drodze do harmonii. Na pewno będzie mi brakować ich znajomości, wszechobecnej pomocy i dobrego słowa. Niestety wygląda na to, że nie będzie mi dane kontynuować tego życia. Trzeba znowu zacząć od nowa. Sama wybrałaś sobie tą drogę, Alison.
          Był to najpiękniejszy fragment mojego dzieciństwa i gdy teraz o nim myślę, chciałabym do niego wrócić. Choć wiąże się również z przykrymi wspomnieniami warto byłoby odwiedzić dawne miejsca codziennego pobytu i radości. Nie wszystko będzie się działo po naszej myśli, ale może to pomoże nam odnaleźć prawdziwe szczęście?
          - Ali?
          Wzdrygnęłam się na dźwięk mojego imienia i dopiero teraz zobaczyłam, że przede mną siedzi Blondyn, a na stoliku stoją dwie kawy w papierowych kubkach, przykryte plastikowymi osłonkami. Uśmiechnęłam się niemrawo, co chłopak odwzajemnił trochę bardziej entuzjastycznie.
          - Coś się stało? - spytał, przyglądając mi się z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, na co ja pokręciłam głową.
          - Nie, skądże – ucięłam, ujmując napój między dłonie.
          Luke podniósł się z miejsca i znów zaczął się we mnie wpatrywać.
          - Idziemy?
          Chyba za bardzo się zamyśliłam... Niewątpliwie. Wstałam i z różowiejącymi policzkami udałam się w stronę wyjścia. Jakimś sposobem udało nam się przedrzeć przez tłum, który zebrał się w kawiarni i wydostać na zewnątrz, gdzie mogliśmy wreszcie odetchnąć świeżym powietrzem, nie zmąconym niczyją nadmierną obecnością. Ruszyliśmy przed siebie i co chwilę upijaliśmy łyk gorącej kawy z naszych kubków. Muszę przyznać, że była naprawdę niczego sobie. Czułam, że mój towarzysz chce mi zadać mnóstwo pytań, ale być może nie wiedział od czego zacząć. Wiedziałam, że się na mnie patrzy, choć starałam się to ignorować. W pewnej chwili odwróciłam się w jego stronę i tak jak przypuszczałam, na mojej drodze spoczęły te błękitne tęczówki.
          - Wiesz, powinnam się już zbierać – oznajmiłam, rzucając mu przepraszające spojrzenie.
          - Może cię odprowadzę? - spytał prawie natychmiast.
          - Nie ma sprawy – zgodziłam się z uśmiechem. - Tylko jest taka jedna sprawa, że ja jeszcze nie za bardzo orientuję się w tej okolicy – przyznałam trochę niechętnie.
          - Chodzi ci o to, żebym cię zaprowadził tak? - upewnił się na co ja kiwnęłam głową. - Oh, mała Ali się zgubiła – udał smutek, ale widać było po nim, że nie może powstrzymać się od śmiechu.
          - Ej, to nie o to chodzi! - oburzyłam się, przyspieszając kroku.
          - Czekaj – złapał mnie za przedramię, przez co wykręciłam się w przeciwną stronę. - To o co?

***

          Stąpał powoli, starając się nie spać z wymalowanej w jego umyśle linii na chodnikowych kostkach, ale przez wzrastające rozbawienie często wkraczał na zakazany, niesamowicie bordowy, teren. Zrezygnował z drogi pośrodku i wybrał tę skrajną. Jako, że krawężnik jest już realny, było mu trudniej, jednak nie poddawał się i brnął w swoją zabawę dalej. Myślę, że niejednym musiał uprzykrzyć życie swoim brakiem zainteresowania. W tym momencie jednak chciałoby się uwiecznić go na fotografii i pokazywać na ekranach w najbardziej zatłoczonych częściach miast, by każdy mógł go zobaczyć.
          Okazało się, że zaszłam znacznie dalej do mojej kamienicy niż myślałam. Szliśmy już od ponad dwudziestu minut, a ja nadal nie rozpoznawałam żadnego budynku w okolicy. Z czasem doszłam do wniosku, że może Luke krąży po mieście bezsensownie tylko po to, żeby mnie zdezorientować i zmęczyć. Sam cieszy się ze swojego sprytu, a ja uważam, że wszystko jest w porządku. Oczywiście jest takie prawdopodobieństwo. W każdym razie to mogą być tylko moje domysły, a idziemy tak długo, bo rzeczywiście przez swoje roztargnienie dobrnęłam w niewiadomą okolicę.
          Zerknęłam na Luke'a, który był przesadnie skupiony i dalej nie przestawał spacerować po krawężniku. Próbowałam jakoś zwrócić na niego swoją uwagę, jednak on zdawał się tego nie zauważać. Wystarczyło, że jeszcze na niego nie nakrzyczałam i nie machałam mu ręką przed twarzą. A może to nie jest taki zły pomysł...
          - Długo jeszcze tak będziemy iść?! - spytałam w końcu znużona, a moje nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa.
          Nie to, żebym miała słabą kondycję, ale jak się tak tylko idzie, bez celu, nie zajętym niczym, to na czymś trzeba się skupić. U mnie padło na wytrzymałość.
          - Już myślałem, że nigdy nie zapytasz – odparł z ulgą i zaprzestał poprzedniej czynności na rzecz dorównania mi kroku. - To już niedaleko, ale i tak nadal niczego mi nie wyjaśniłaś.
          To był akurat fakt, ale nie rozumiałam, co on miał teraz do rzeczy. Nalegał, żebym opowiedziała mu o wszystkim, ale ja nie widziałam takiej potrzeby. Musiałby sobie na to zasłużyć, a jak na razie tylko się wygłupia.
          - Jak już mówiłam, nie mam czego, a teraz może mi wyjaśnisz, gdzie my jesteśmy? - ucięłam, a w pytaniu dało się wyczuć nutkę ironii.
          On zaśmiał się gardłowo i spuścił głowę, po czym skręcił za budynkiem, a ja podążyłam za nim, przewracając oczami. Zatrzymał się i patrzył się na mnie z rękami w kieszeniach kurtki. Na początku nie wiedziałam za bardzo o co może mu chodzić i uniosłam brwi w geście zdezorientowania. Ten odchrząknął, po czym przeniósł wzrok przed siebie. Spojrzałam odruchowo w tym samym kierunku i zobaczyłam znaną mi już kamieniczkę z szerokimi, drewnianymi ramami okiennymi i zdartą farbą na ścianach budynku.
          - Emm no tak, to skoro już wiem – zaczęłam, lekko zmieszana, jednak miałam nadzieję, że na moją twarz nie wkroczyły rumieńce. - To chyba już pójdę.
          Chłopak przygryzł wargi i pokiwał w skupieniu głową, po czym uśmiechnął się do mnie.
          - Miło było cię poznać – powiedziałam i odwzajemniłam jego gest.
          Odwróciłam się, zmierzając w stronę drzwi wejściowych, jednak wciąż czułam, że przygląda mi się, a ja powinnam jeszcze coś powiedzieć, bądź zrobić. Powoli wykręciłam się, by znowu na niego spojrzeć, a słowa same chciały wypaść mi z ust.
          - Dasz mi swój numer telefonu?
          Na jego usta wkroczył poznany już przeze mnie uśmiech plus dołeczki, lecz tym razem krył w sobie trochę chytrości.
          - Bardzo chętnie, tylko jeśli ty dasz mi się lepiej poznać – zaznaczył, na co ja się zaśmiałam, ale chyba nie miałam wyjścia.
          - A może zrobimy tak, że ty dasz mi ten numer, a ja do ciebie zadzwonię i wyjdziemy gdzieś, opowiem ci o sobie... Co ty na to? - próbowałam się wykręcić, a on wreszcie uległ wyjmując swój telefon komórkowy i podając go mi.
          Ze zwycięskim uśmieszkiem przepisywałam cyferki, później oddając własność jego właścicielowi i żegnając się po raz ostatni. Odprowadził mnie wzrokiem do drzwi, a następnie byłam znów skazana na samotność.
          Wtargnęłam do mieszkania, rzucając się od razu w stronę lodówki. Nie pomyślałam jednak wcześniej, że może mi zabraknąć jedynej najważniejszej rzeczy. Otóż tak to jest, droga Alison, że gdy przeprowadzasz się do zupełnie nowego mieszkania, lodówka ma w swoich zasobach tylko światło. A i to nie zawsze.



niedziela, 6 października 2013

Rozdział drugi




            Moja głowa opadła na klatkę piersiową, ciężka od zmęczenia. Zaledwie pół godziny temu nastąpiła niezbyt przyjemna przesiadka, po której leciałam już prosto do Australii. Długa podróż dawała o sobie znać, więc byłam pewna, że prędzej czy później odbije się na mnie w postaci zapadnięcia w krainę głębokiego snu. Ludzie wokół mnie byli cicho i mogłam sądzić, że są równie znużeni, jak ja. Jeszcze na granicy przytomności umysłu zamrugałam kilka razy i oparłam ciężką głowę o szeroką poduszkę, którą wzięłam ze sobą właśnie na tą „okazję”. Przyciągnęłam ją bliżej twarzy i będąc już w stu procentach przygotowana na spokojny sen, pozwoliłam opaść swoim powiekom.
            Obrazy, które przewijały się przed moimi oczami nie przypominały mi czegokolwiek znajomego. Było to wielkie pomieszczenie. Zostało przyciemnione, lecz z wielu stron docierały do mnie kolorowe światła lamp. Jakby z oddali dobiegał mnie dźwięk gitary basowej, przerywany czyimś śpiewem i stłumionym piskiem. Do gry dołączyła druga gitara i niskie uderzenia bębna basowego. Piosenka, którą z początku trudno mi była rozpoznać, okazała się dobrze mi znana. Kiedyś słuchałam jej na okrągło i znałam dosłownie każdy wers. Sam utwór, który aktualnie rozbrzmiewał był niesamowity i równie wspaniały, co oryginał. Ale oryginałem nie był. Nie przypominam sobie bym kiedykolwiek słyszała jakąkolwiek zmienioną jego wersję, więc dlaczego uczestniczyłam teraz w najlepszym koncercie, na jakim mogłabym być?

***

            Stałam przed potężnymi drzwiami w kolorze przypominającym heban i zastanawiałam się co mam właściwie teraz zrobić. Nowe miejsce, brak znajomości, inna strefa czasowa, a na domiar złego zupełnie inna pora roku... Niektórzy na moim miejscu najprawdopodobniej zwariowaliby bądź chcieli wracać stąd jak najszybciej, ale ja byłam ich odwrotnością. Postanowiłam, że coś zrobię ze swoim życiem – więc to zrobię. Minie sporo czasu zanim się przyzwyczaję, lecz biorąc pod uwagę wszystko, o co powinnam zadbać, by mieszkało mi się tu dobrze, zapomnę o niedogodnościach i jakoś się dostosuję. A przynajmniej taki jest mój plan.
            Weszłam do mieszkania i zamknęłam drzwi, przekręcając w zamku kluczyk, do którego doczepiona była zawieszka z numerem 502. Jako, że przed wejściem nie ma żadnego znaku, że właśnie taka liczba będzie teraz przewijała mi się przed oczami przez długi czas, ma okazję być przynajmniej na kluczach. Lepsze to niż nic. Moje walizki stały obok siebie pod ścianą i czekały, aż je rozpakuję. Wszystkie ściany w przedpokoju połączonym z salonikiem pokryte były ciemnofioletową tapetą upstrzoną gdzieniegdzie jaśniejszymi i mocniejszymi w odcieniu, kropkami. Po mojej prawej stronie znajdowało się przejście do nieznanego mi dotychczas pomieszczenia, lecz zgaduję, że mogła to być kuchnia. Z przejmującej mnie ciekawości weszłam do wspomnianego korytarza. Sunęłam dłonią po ścianie badając jej fakturę i przy okazji szukając włącznika światła. Pora dnia nie sugerowała włączenia dodatkowego oświetlenia, lecz wolałam się ubezpieczyć na wypadek różnych, niestworzonych wizji. Jakkolwiek to brzmi, mogłam zostać napadnięta przez wyskakującego zza rogu obcego, bądź skazana na naglą ciemność za oknem, choć ani w jedno, ani w drugie trudno mi było uwierzyć. Gdy udało mi się ostatecznie wymacać coś, co jednoznacznie przypominało w dotyku włącznik sztucznego, domowego światła, wiedziałam już, gdzie się znajduję. Korytarzyk był mały i ciasny, w kolorach purpury. Po jednej stronie znajdowały się wąskie drzwi z małym okienkiem, przypominające te łazienkowe. Dotarłam do oczekiwanego przeze mnie pomieszczenia i byłam pod wrażeniem. Naprzeciwko mnie, do kuchni, przez dwuskrzydłowe okno, wpadały promienie słońca. Wzdłuż lewej krawędzi ustawione były szafki w kolorze jasnego błękitu, przykryte blatem z czarnego granitu. Nad nimi wisiało jeszcze kilka szafeczek i półek, jak na razie, pustych. Na wprost stała dwudrzwiowa lodówka, mała kuchenka i jeszcze jedna szafka. W kilku punktach na suficie widniały małe, okrągłe lampki, dające piękną poświatę i klimatyczny nastrój. Wszystko współgrało ze sobą robiąc niesamowite wrażenie.
            Wróciłam do salonu i opadłam na sofę, stojącą tyłem do drzwi wejściowych. Ściągnęłam jakimś sposobem swój jaskrawożółty komin przez głowę i odrzuciłam go na oparcie. Zatopiłam się w miękkim siedzeniu, wydymając usta i rozglądając się. Na prostym zegarze z dużymi cyframi, wskazówki pokazywały godzinę dziewiątą z minutami. Przekartkowałam w myślach dziennik na dzisiejszy dzień i z moich planów wynikało, że za niecałe dwie godziny mam umówione spotkanie w sprawie pracy. Moja mama wszystko załatwiła, a moim zadaniem było tylko postępować zgodnie z planem. Jak dobrze, że to tylko kilka pierwszych dni...
            Wygrzebałam się z trudem z sofy i podeszłam do pierwszej walizki. Zaciągnęłam ją do jedynego, osobnego pokoju z drzwiami i położyłam ją na łóżku, które było nienagannie pościelone. Zaczęłam wyciągać wszystkie swoje ciuchy i wkładać je do szafy, wieszając koszule i inne na wieszakach, a resztę składając w równą kostkę i umieszczając je na dolnych półkach. Część ubrań byłam zmuszona powkładać do szuflad komody stojącej zaraz obok szafy, ponieważ przez swój nadmiar nie zmieściły się w jednym miejscu. Kosmetyki pozanosiłam do łazienki połączonej z toaletą, dzięki czemu pomieszczenie nareszcie wyglądało na używane. Ogólnymi porządkami postanowiłam zająć się później, zważając na goniący mnie, jak zwykle ostatnio, czas i przekładając je na popołudnie. Niby nie było tak źle, ale najlepiej też nie. Zwyczajne, długo nieużytkowane mieszkanie.
            Po tym, jak uporałam się z drugą walizką i plecakiem, który mieścił znacznie więcej, niż by się wydawało, posprawdzałam wszystkie okna, czy aby na pewno są dokładnie pozamykane i zajrzałam do każdego pokoju, upewniając się, że jest pusto i spokojnie. Odepchnęłam na bok rękaw mojego płaszcza i zerknęłam na mały zegarek. Mam pół godziny. Już wiem, że nie lubię życia w biegu.
            Nie musiałam się przebierać, stwierdzając w myślach, że nie powinnam odstraszyć wyglądem swojego – być może – przyszłego pracodawcy. Wybiegłam z mieszkania, łapiąc po drodze szalik i jasnobrązową beanie. Pogoda na zewnątrz nie była dosyć sprzyjająca, a jej sytuacji nie polepszała trwająca właśnie jesień. Nie mogłam uwierzyć, że cieszyłam się z wiosny, która słabo widoczna – ale jednak – zawitała do Londynu, a tu muszę przeżywać nagłe przerzucenie się na odwrotną porę roku. Znowu będę musiała przechodzić przez męczący okres zimowy. Wszędzie biały puch, czyli tak zwany śnieg. Śnieg, śnieg i jeszcze raz śnieg, a temperatura – bez komentarza. Tak więc męczarnia totalna, a zero z tego korzyści.
            Zaraz po opuszczeniu kamienicy poczułam przejmujące zimno i chłodne, suche powietrze, otulające moją twarz. Poprawiłam czapkę i zapięłam ostatni guzik płaszcza. Nie mogłam doczekać się, aż wejdę do ciepłego budynku, odbędę tą obowiązkową rozmowę i z uśmiechem na ustach wrócę do swojego nowego mieszkanka, by cieszyć się i odpocząć. Odpoczynek – tego było mi trzeba najbardziej. To, że przespałam dwie godziny w samolocie, nie dało mi praktycznie nic i nadal byłam niesamowicie zmęczona. Na samą myśl o spokojnym śnie zaczęłam ziewać bez opanowania, przyciągając tym zdziwiony wzrok przechodniów. Nie miałam nic przeciwko przedłużającej się nocy pod miękką, cieplutką kołdrą, dzięki której mogłabym normalnie funkcjonować. Określiłabym stan, w jakim się znajduję jako niespełnione marzenie, do którego ktoś za wszelką cenę stara się mnie nie dopuścić. Dziwne, ale prawdziwe.
            Znalazłam się w tej bardziej zatłoczonej części miasta i byłam zmuszona omijać wielu ludzi, którzy przechodząc obok mnie, uśmiechali się, a z mojego punktu widzenia wyglądało to, jakby chcieli dodać mi otuchy, bo wiedzieli, że jest mi teraz potrzebna. Odwzajemniałam te gesty, podnosząc się trochę na duchu. Robiąc się onieśmielona tymi wszystkimi spojrzeniami, spuściłam głowę i nie patrzyłam więcej na przechodniów.
            Droga do ustalonego miejsca minęła mi szybko i już zaraz mogłam poczuć to wymarzone ciepło. Ściągnęłam szalik oraz czapkę i schowałam je do kieszeni. Rozpięłam płaszcz, rozglądając się po pomieszczeniu, które do małych nie należało, szukając wśród zgromadzonych osób tej jednej, z którą się umówiłam, potrzebnej mi akurat w tym momencie.

***

            O mały włos nie zabiłam się o własne nogi, nie tylko przez sznurówki, które wypadły zza cholewek moich trampek, ale i z powodu podłego humoru, który raczył nawiedzić mnie niecałe piętnaście minut temu. Może dla tych ludzi nie wyglądałam na dobrego pracownika? Co z tego, że jestem bardzo młoda... Jak widać, niektórzy nie podchodzą z entuzjazmem do niedoświadczonych osób, zza granicy, na dodatek płci żeńskiej. Swoją drogą, może to nie była praca dla mnie? Księgarnia to miejsce, gdzie widuje się za ladą starsze panie, nie zawsze potrafiące używać kard kredytowych, ułatwiając tylko sobie przez zamianę środku płatności na gotówkę. Przecież zawsze mogę poszukać czegoś innego.
            Gdyby ktoś popatrzył na mnie teraz zapewne pomyślałby wariatka albo ewentualnie smutna, przybita i potrzebująca wsparcia dziewczyna, nie znająca tutaj absolutnie nikogo. Może to dlatego, że właśnie tak się czułam? Dopiero co przyjechałam, a już zaliczyłam pierwszą porażkę. Otóż "nie potrzebują takich ludzi jak ja", a ja tylko marnowałam swój czas i niepotrzebne nerwy na przychodzenie tam i słuchanie tego, ile to jeszcze muszę się nauczyć. Chyba stanie za kasą nie jest takie skomplikowane?! No błagam.
            Wracałam więc z beznadziejnym humorem i nie pragnęłam teraz bardziej niczego niż tego wymarzonego łóżka, pierzyny i ewentualnie gorącej herbatki... albo kakao. Uporczywie wbijałam wzrok w czubki swoich butów, które wydawały mi się aktualnie najciekawszą rzeczą, pomijając granatowy pasek, odbijający się od moich nóg. Mogłam tam wrócić i wykrzyczeć temu facetowi, co akurat chodziło mi po głowie, ale sobie darowałam. Zdecydowanie nie chciałabym pójść siedzieć za naruszanie godności osobistej i tym podobne.
            Zderzyłam się z czymś miękkim i odbiłam się, lecz moje ramiona zostały oplecione przez czyjeś dłonie, chroniąc mnie tym samym przed upadkiem na twardy chodnik. W jednej chwili zawładnęło mną kilka uczuć. Między innymi strach przed obcą osobą, ulga – w końcu ten ktoś mnie uratował, poczułam się niekomfortowo, bo zbłaźniłam się przed kimś i nie wiedziałam jak z tego wybrnąć oraz nikła radość, próbująca zamaskować złość, która mną zawładnęła. Powoli podniosłam głowę, obawiając się najgorszego. Oto nastąpił najlepszy moment w moim dotychczasowym życiu.
            Przede mną stał wysoki chłopak ze słabo widocznymi blond włosami, ukrytymi pod czarną beanie. Uśmiechał się promiennie, pokazując dołeczki w policzkach, a jego błękitne oczy cieszyły się razem z ustami. Nie sądziłam, że są tu tacy przystojni faceci...
            - Przepraszam bardzo. Ja nie chciałam.. na ciebie wpaść. Wybacz – bełkotałam bez ładu i składu, wywołując tym chytry uśmieszek na jego twarzy.
            - No ja mam nadzieję, że nie chciałaś – powiedział, puszczając do mnie oczko.
            Zawstydziłam się lekko i wtedy dotarło do mnie, że wciąż tkwię w jego objęciach, a on nie ma zamiaru tego zmieniać.
            - Emm, przepraszam, ale czy mógłbyś mnie już puścić? - spytałam delikatnie, starając się go nie odstraszyć.
            - Ah tak – wydukał zmieszany i rozluźnił uścisk. - Jestem Luke – powiedział, wyciągając rękę w moją stronę.
            - Alison – odparłam i uścisnęłam jego dłoń. - Ale znajomi mówią mi Ali.
            - W takim razie Ali... - zaczął uśmiechając się niepewnie. - Czemu jesteś smutna?
            To pytanie padło ni z tego ni z owego, a gdy zorientował się, co powiedział, podrapał się po karku. W jego oczach widać było szczere zaniepokojenie, przeplatające się ze... złością? Jeśli tak to na samego siebie. 
            - Nie jestem smutna. Jestem wściekła – rzuciłam i wyminęłam go, idąc w poprzednim kierunku.
            Zaraz pojawił się znów obok mnie, wpatrując się we mnie pytająco. Zerknęłam na niego i westchnęłam cicho.
            - A jak ty byś się czuł, gdyby nie przyjęli cię do pracy, w której miałeś pewne miejsce od dłuższego czasu tylko dlatego, że jesteś za młody?! - wyrzuciłam z siebie, ale zaraz postanowiłam się opanować.
            Wielu ludziom się nie udaje, ale to nie powód, by obarczać swoją złością innych. Spojrzałam na niego ponownie, lecz on już nie patrzył na mnie. Szedł z wzrokiem wczepionym w swoje buty, z rękami w kieszeniach ciemnozielonej kurtki, ze smutkiem wymalowanym na twarzy, tak jak ja jeszcze kilka minut temu. Momentalnie zrobiło mi się go szkoda i obudziła się we mnie chęć jak najszybszego naprawienia wyrządzonej szkody. Ale czy aby nie za późno?
            - Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam. Nie powinnam tego robić. Nie zasłużyłeś na to – odparłam, a powietrze uleciało ze mnie w zawrotnym tempie.
            - Teraz będziemy siebie nawzajem przepraszać? - zadał mi pytanie, wnioskując po jego rozbawionej minie, retoryczne. - To nie twoja wina. Też bym się zdenerwował.
            - Mogę ci to jakoś wynagrodzić? - spytałam szybko, bo czułam narastające we mnie zniecierpliwienie.
            W nagrodę dostałam szeroki uśmiech, oprawiony z dwóch stron w prześliczne dołeczki i słodkie woreczki pod oczami, dające mi pełną zgodę na wykonanie mojej propozycji.


Mamy drugi rozdział! Dziękuję Wam za wszystkie komentarze i miłe słowa :) Bardzo mi pomagają i wiele dla mnie znaczą, więc bardzo bardzo dziękuję :)
Przez te dwa tygodnie działo się u mnie więcej niż moglibyście sobie wyobrazić. Ciągle jakieś zamieszanie, głównie przez "problemy" - które problemami nie powinny być - osobiste i wiele wiele innych... Padam z nóg... Miałam bardzo mało czasu na pisanie, ale jednak się udało :)
Więc dziękuję jeszcze raz za wsparcie i cierpliwość i do następnego ;)
Pozdrawiam Was i kocham.
~ Ola .

niedziela, 22 września 2013

Rozdział pierwszy




            - Na pewno wszystko spakowałaś? - to pytanie dotarło do moich uszu, gdy wkładałam do ledwo domykającej się torby ostatnią książkę.
            - Tak, mamo – rzuciłam, siłując się z zamkiem błyskawicznym i gdy wreszcie udało mi się go zasunąć, odetchnęłam. - Nie martw się, wszystko będzie dobrze.
            Moja rodzicielka podeszła do mnie i objęła ramionami trzymając mnie w żelaznym uścisku. Zdawać by się mogło, że nie chciała, bym kiedykolwiek ją zostawiła, a już tym bardziej oddaliła się od niej na więcej niż sto kilometrów na trzy dni. Jednak musiała jakoś przeżyć mój wyjazd, a był on naprawdę niecodzienny.
            - Będę za tobą tęsknić, skarbie – szlochała w moją koszulkę, a ja starałam się ją uspokoić głaskając ją delikatnie po plecach. - Masz do mnie pisać i dzwonić codziennie, zrozumiano? - spojrzała na mnie wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu i starła łzy ze swoich policzków.
            Pokiwałam głową na zgodę, zbierając z podłogi dwie walizki ze skórzanymi wykończeniami i kolorowy plecak w szeroką kratę. Przewiesiłam go sobie przez ramię i skierowałam się w stronę drzwi mojego pokoju, z którym byłam zmuszona się pożegnać.  Odwróciłam się, ostatni raz patrząc na orzechowe meble poustawiane pod brzoskwiniowymi ścianami, nastrojowe obrazki przedstawiające pory roku i zmieniający się przez ten czas widoczek, zegar z czarnym kotem, który zamiast pecha przynosił mi zawsze dobre oceny i poprawiał mój beznadziejny humor, gdy tego potrzebowałam, plakaty moich ulubionych zespołów i wykonawców, pokrywające prawie całą ścianę oraz wielkie okno naprzeciwko mnie, wpuszczające zwykle bardzo dużo światła, jednak w dzień taki jak dzisiaj było go o wiele za mało. Chmury pociemniały, a deszcz lejący się z nieboskłonu powodował nierównomierne bicie o szyby oprawione w białe, świeżo wyczyszczone ramy.
            Westchnęłam, wychodząc na korytarz i zeszłam po schodach, ciągnąc za sobą ciężkie bagaże. Wiele razy przewracałam się w tym miejscu, lecz teraz, gdy o tym wspominałam, śmiałam się zamiast płakać. Oczywiście coś z dzieciństwa musiało mi zostać, a los postanowił, że będzie to „lekka niezdarność”, co w moim wykonaniu było dla innych doprawdy komiczne, ale mi nie było wcale do śmiechu. Ostrożnie pokonywałam każdy stopień, starając się utrzymać równowagę i nawet mi to wychodziło. Zeszłam na stabilną i płaską powierzchnię podłogi na parterze wyłożonej jasnymi, dębowymi panelami i w głębi duszy odetchnęłam, że tym razem jednak nic mi się nie stało. Ktoś musiał maczać w tym swoje palce, a ja na pewno prędzej czy później się o tym dowiem.
            Moją uwagę przykuł tykający zegarek, wiszący na ścianie od niepamiętnych czasów w tym samym miejscu - stary, jeszcze z prawdziwego ciemnego drewna, z metalowymi, pomalowanymi na czarno, wskazówkami i rzymskimi cyframi wypisanymi złotą farbą. Wskazywał grubo po godzinie szesnastej, a więc mogłam stwierdzić, że nie powinnam spóźnić się na mój lot. Uff...
            Puściłam uchwyty walizek i dotknęłam nierównej faktury ściany pokrytej mozaikowym tynkiem. Szłam wzdłuż niej, przesuwając opuszkami palców po jej powierzchni wyłapując każde najmniejsze wzniesienie i zagłębienie, będąc co chwila zaskoczona niespodziewanym ułożeniem struktury i cieszyłam się z tej błahej czynności. Przyłożyłam całą dłoń i mogłam wyczuć chłód dotykający mojej delikatnej skóry, natłuszczonej lekko, gdyż większość nieokreślonego bliżej kremu zdążyła jakby to powiedzieć... wyparować. Moja drżąca z niewiadomych powodów ręka powodowała pojedyncze, nierównomierne uderzenia o wybrzuszenia tynku, uczulając przy tym mój dotyk. Pozwoliłam sobie ponieść się chwili i zapomnieć o pędzącym w zawrotnym tempie, tuż obok mnie, świecie na rzecz chwili upragnionego spokoju duszy i skołatanego rozstaniem, serca. Westchnęłam, tym samym pozwalając uciec ze mnie wszystkim natrętnym myślom, a przyjść wyczekiwanemu spokojowi. Nigdy nie czułam się bardziej leniwie niż w tym momencie, a dawało o tym znać kompletne zlekceważenie świata i nielogiczne, a raczej nieumyślne odprężenie i niesamowita błogość. Miałam ochotę odpłynąć w najdalszy punkt globu, odcinając się całkowicie od wszystkich ludzi. Nie chciałam spać. Chciałam marzyć.
            A moje niesamowite zachcianki przerwała woń jakby odległej i dawno wyschniętej farby, przedzierająca się do mojego umysłu. Skrzywiłam się nieznacznie i otworzyłam przymrużone oczy, by jak najszybciej zarejestrować powód tego nienaturalnego zapachu. Z przyzwyczajenia chciałam sięgnąć do kosmyka włosów opadającego mi zawsze na twarz pokrytą nielicznymi i słabo zarysowanymi piegami, ale moja dłoń odbiła się z cichym stuknięciem kilku kości od twardej ściany, dekoncentrując mnie niebywale. Zamrugałam kilkakrotnie pozbywając się całkowicie uczucia odrętwienia. Odepchnęłam się i przybrałam prostą pozycję stojącą. Moje czoło ocieplało się na powrót, a na skórze dało się wyczuć małe odgniecenia. Uniosłam brwi i przetarłam oczy, by przyzwyczaiły się do słabego światła, które docierało gdzieś z głębi korytarza. Jednym ruchem przeczesałam kosmyki swoich, jak zwykle nieułożonych, blond włosów, wzdychając cicho.              
          Zrobiłam kilka niestabilnych kroków w stronę kuchni, po czym chwyciłam się futryny i wychyliłam nieco by spojrzeć na miejsce mojego codziennego, porannego – który był zawsze przeżywany najbardziej – posiłku. Kąciki moich ust wykrzywił lekki uśmieszek, gdy wspomniałam wiele niesamowitych i niepowtarzalnych przygód przeżytych przeze mnie i moją mamę właśnie w tym pomieszczeniu. Moje nogi poprowadziły mnie do kuchennego stołu - małego jak na dostępne miejsce - obok którego stały dosunięte cztery mahoniowe krzesła. Obite były satynową tkaniną w kolorze beżu, a gdzieniegdzie na fragmentach drewna widniały wyszlifowane do połysku słoje. Oparłam ciężar swojego ciała dwoma rękami na oparciu siedzenia i uniosłam się na palce. Wyciągnęłam szyję w górę i przymknęłam oczy, by móc się odprężyć. Kolejne miejsce, którego wolałabym nie opuszczać. Wolałam tym razem nie rozmarzać się zbyt bardzo, bo kto wie, co w tej pozycji mogłoby mi się stać. Podskoczyłam w miejscu i potrząsnęłam rękami, dodając sobie energii. Zrobiłam kilka kółek głową i przenosiłam ciężar swojego ciała z nogi na nogę. Wzięłam kilka szybkich wdechów i wydechów, po czym odwróciłam się i ujrzałam moją mamę opierającą się o framugę drzwi i patrzącą na mnie jak na jakiegoś... szaleńca , co najmniej.
            - Można wiedzieć co ty robisz? - spytała mnie, ściągając brwi i rozchyliła nieco swoje usta.
            - Podnoszę sobie ciśnienie – odparłam, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie i wzruszyłam ramionami. - A coś w tym złego?
            - Nie, skądże – powiedziała, widocznie powstrzymując się od śmiechu.
          Pokręciłam z rozbawieniem głową, a ona pozostała tylko przy uśmiechu. Podeszłam do niej i przytuliłam ją, a wyraz bezpośredniego szczęścia zniknął z naszych twarzy. Doszła do mnie myśl, że to co robię jest przede wszystkim najlepsze dla mnie. To wspaniały pomysł i jest jak najbardziej dobry. Nie powinnam się zamartwiać. Powinnam się cieszyć, że mama się na niego zgodziła.
            Potarła moje ramiona i wykrzywiła kąciki ust w pocieszającym grymasie.
            - Będę tęsknić – rzekła, a w jej głosie była wyczuwalna matczyna miłość.
            Nie jestem pewna, jak to zrobiła, bo zapewne obce osoby nic by nie zauważyły, lecz ja – owszem. Może dlatego, że to po prostu moja mama.
            - Ja za tobą też, mamo.

***

            Z ciężkim sercem opuściłam progi mojego domu. Na tę chwilę byłego domu. Wolnym krokiem ruszyłam w stronę zaparkowanego przy krawędzi chodnika, czarnego auta, wyglądającego na te z lat sześćdziesiątych lub siedemdziesiątych. Ciągnęłam za sobą dwie walizki, które wydawały charakterystyczny dźwięk przy poruszaniu. Dodatkowo odgłosom towarzyszyły moje szpilki, stukające o betonowe płyty. Walizka, buty, druga walizka, buty, buty i znowu walizka. I tak ciągle, dopóki się nie zatrzymałam. Obróciłam się, by po raz ostatni spojrzeć na domostwo. W oknie, zza firanki, wyglądała moja rodzicielka, słabo widocznie machając mi ręką. Moja dłoń zadrżała podczas unoszenia się w górę, lecz przejęłam nad nią kontrolę i zdecydowanym ruchem odwzajemniłam gest. Spuściłam głowę i westchnęłam cicho. Co ma być to będzie...
            Odepchnęłam się od podłoża, odkręcając się szybko i podeszłam do kierowcy, który oczekiwał na moje bagaże. Podałam mu wszystkie torby, a on schował je do bagażnika i zamknął klapę. Otworzył mi tylne drzwi, a ja wsiadłam do auta i starałam się za wszelką cenę nie patrzeć w kierunku, z którego tu przybyłam. Powód był prosty. Nie chciałam tęsknić. Ale... „będę tęsknić”. To nieuniknione. Chciałabym już na miejscu spotkać kogoś, kto pomógłby mi zapomnieć o tęsknocie i pozwolić żyć chwilą. I jeszcze, żeby ten ktoś mnie zrozumiał.
            Drzwi od strony kierowcy zatrzasnęły się, przez co wzdrygnęłam się. Uśmiechnęłam się do przyjemnie wyglądającego, starszego pana z siwym wąsem, żeby potwierdzić, że jednak wszystko jest w porządku.
            - To gdzie jedziemy? - spytał, kiedy odwrócił się w moją stronę i przekręcił kluczyk w stacyjce.
            Wpadłam na pewien pomysł, który wypadałoby zrealizować. W końcu jestem tu tylko do dzisiaj, a potem... A potem... no właśnie. Miałam jeszcze trochę czasu, więc podałam potrzebny adres i pojazd ruszył.
            Oglądałam mijane budynki, w których znajdowały się przeróżne domy mieszkalne, sklepy, kawiarnie i inne miejsca świata codziennego. Po szybie pędziły spływające krople deszczu. Pierwsza goniła drugą, lecz w pewnym momencie łączyły się w jedną i razem docierały do brzegu. Pogoda była jaka była, ale o to chyba nie musiałam się martwić, zważając na to, że tu – w Londynie – jest tak praktycznie codziennie. Ciemne chmury przysłaniały całe niebo, nie chcąc pokazać nawet skrawka błękitu. Uporczywie denerwujące. Monotonne i wymagające zmian. Może właśnie także dlatego stąd wyjeżdżam?
            Taksówka zatrzymała się pod dobrze mi znanym domem z murowanej cegły, przykrytym grubą warstwą tynku i białą, wpadającą w szarość farbą. W szerokich oknach znajdowały się półprzezroczyste białe firanki, a w niektórych odsłonięte do połowy lub mniej bordowe rolety. Ciemny dach był cały mokry, podobnie jak kawałek przedniej ściany i ścieżka prowadząca do frontowych drzwi. Na nich widniały z daleka widoczne dwie cyfry odbijające każdą, nawet najmniejszą ilość światła. 37. Kolejna odskocznia.
            Podziękowałam taksówkarzowi i poprosiłam, by zaczekał. Wyszłam z ciepłego samochodu i szybkim krokiem – na ile pozwalały mi moje buty – dotarłam do drzwi. Deszcz lał jak z cebra, a tu ani chociażby daszka, a nawet parasolki. W pośpiechu zawsze się czegoś zapomni. Przycisnęłam okrągły, złoty guzik i z wnętrza domu dobiegł mnie stłumiony dźwięk dzwonka. Potarłam dłonie o siebie, chcąc je choć trochę ogrzać, co nie za bardzo mi się udało przez przedzierające się przez szczeliny między nimi, krople. Błagałam, by ktoś jak najszybciej otworzył mi te przeklęte drzwi i wpuścił mnie do środka. Mówiąc odskocznia nie myślałam o potopie lejącym mi się na włosy i skręcającym ich pasma. A tak właściwie, przyda mi się szczotka.
            Jak na zawołanie w progu stanęła brunetka, mniej więcej mojego wzrostu, wybałuszając na mnie swoje szaro-niebieskie oczy. Po tym jak otworzyła usta, domyśliłam się, że chciała zadać mi miliony pytań, lecz powstrzymała się. Złapała mnie stanowczo za ramię i wciągnęła do domu. W środku było niewiarygodnie przyjemnie i wydawało mi się, że ciepło otula mnie jakimś niewidocznym dla mnie kocem z każdej strony. Dziewczyna zamknęła płytę i przekręciła klucz w zamku. Wzięła jeden głęboki wdech i odwróciła się do mnie, gromiąc mnie wzrokiem.
            - Co ty tu robisz? Przecież za trzy godziny masz lot! Spóźnisz się kobieto! - wykrzykiwała, wymachując rękami we wszystkie strony.
            Uśmiech wkraczał na moją twarz, aż ostatecznie wybuchłam niepohamowanym śmiechem, gdy gadała jak najęta, niepokojąc się o moją popołudniową wyprawę. Była taka kochana i mogłam niezaprzeczalnie jej za to podziękować.
            - No wiesz, Grace, mogłabyś się przynajmniej ucieszyć na mój widok... - rzuciłam z przyjacielską ironią i opadłam na malutką kanapę stojącą pośrodku salonu, nawet nie racząc zdjąć butów, czy choćby przemoczonego płaszcza.
            - Nie żebym Cię tu nie chciała, ale czemu nie jedziesz na lotnisko? - spytała, siadając obok mnie, jednak starając się nie dotknąć mokrego ubrania.
            - Skoro to moje ostatnie chwile w tym kraju na jakiś czas, to pomyślałam, że fajnie by było zobaczyć się ostatni raz ze swoją przyjaciółką... - odparłam i po drugiej stronie pokoju zauważyłam granatowy wazon, który stał pod samą ścianą.
            Nie ukrywał w swoich głębiach niczego poza malutkimi skrawkami  łodyg wystającymi zza górnej krawędzi. Przez całą jego długość narysowana była jedna, kremowa kreska, wyglądająca z daleka jak pęknięcie. Czemu wtedy, gdy zaczyna brakować mi czasu, moją uwagę przykuwa jakiś wazon?!
            Potrząsnęłam głową, by wyrzucić zbędne informacje, co zdarzało mi się ostatnio dosyć często. Po prostu odpływałam i nie zważałam na otaczające mnie sytuacje i ludzi. Hmm...
            - Nie chcę, żebyś wyjeżdżała... - usłyszałam szept z mojej lewej strony, przez co wzdrygnęłam się, lecz szybko opanowałam. Objęłam ją ramionami najmocniej jak tylko potrafiłam, bo wiedziałam, że nie będzie mi dane zbyt szybko się z nią zobaczyć. Pomimo, że to ona namówiła mnie do wyprowadzki, widać było, że nie chce, bym ją zostawiała. Kochałam tą świadomość, że moi bliscy będą za mną strasznie tęsknić i nawet nie starają się tego przede mną ukryć.
            - Będziemy do siebie dzwonić i pisać, choćby i codziennie – obiecałam, patrząc w jej smutne oczy.
            - Ale nie zapomnisz o mnie, dobrze? - powiedziała łamiącym się głosem, a ja spojrzałam na nią jak na idiotkę.
            - Chyba żartujesz! Nie myśl sobie, że mogłabym o Tobie kiedyś zapomnieć! Baby trzymają się razem, choćby nie wiem co! - wyrzuciłam z siebie i uśmiechnęłam się pokrzepiająco, czym potwierdziłam swoje słowa.
            Wstała i prawie potknęła się o własne nogi, gdy ruszyła do kuchni, z której przyniosła wysoką szklankę pełną przezroczystej cieczy. Wcisnęła mi ją i wskazała palcem, nakazując mi wypić jej zawartość. Uczyniłam to, co chciała i przy ostatnim łyku odetchnęłam głęboko. Odstawiłam szklane naczynie na stolik, po czym podniosłam się i położyłam dłoń na jej ramieniu.
            - Miałaś mi coś powiedzieć? - spytałam niepewnie, ponieważ natłok wydarzeń sprawił, że zapominałam o niektórych rzeczach.
            - A tak – uśmiechnęła się chytrze. - Po pierwsze: jak odwiedzisz nas w święta, masz mi przywieźć jakąś pamiątkę – mówiła, wyliczając na palcach. - Po drugie: jak spotkasz tam jakiegoś fajnego faceta, to też możesz mi przywieźć, a po trzecie... - zastanowiła się przez chwilę, drapiąc się po podbródku. - Aha, jak kogoś sobie znajdziesz, no wiesz, to masz do mnie dzwonić i opowiadać od razu! Zrozumiałaś?
            - Tak, tak – zapewniłam ją, zmierzając w stronę drzwi i zaśmiałam się. - Cokolwiek powiesz, pani.
            - No to się rozumiemy – rzekła i położyła dłoń na klamce, będąc gotowa w każdej chwili ją nacisnąć. - Miłej podróży i nie rozbij się tam po drodze.
            - Nie mam takiego zamiaru – uśmiechnęłam się ostatni raz, przekraczając próg, za którym widniała „ściana” deszczu. Naprawdę? Westchnęłam i wpadłam w ramiona przyjaciółki. To jest właśnie to, o czym mówiłam. Pod jakimś względem nikt nie chce, żebym wyjeżdżała. Nawet ja. Uwierzcie, że najchętniej wzięłabym ją ze sobą.
            - Będę za tobą tęsknić, Ali – wyszeptała Grace, po czym nagle zesztywniała i wypchnęła mnie na zewnątrz. Nie minęła chwila, a moje włosy były jeszcze bardziej mokre niż przedtem.
            - Nie czas na rozczulanie. Spóźnisz się – odrzekła śmiertelnie poważnie. - No to na razie.
            - Pa.

***

            Po tym, jak opuściłam dom Grace, a ona odprowadziła mnie wzrokiem, aż nie wsiadłam do taksówki i odjechałam, znalazłam się na zatłoczonym lotnisku. Przeszłam w miarę sprawnie przez odprawę bagażową – co mnie zdziwiło – i chciałam już znaleźć się w moim środku transportu, którym dotrzeć miałam do mojej wymarzonej krainy szczęścia i odpoczynku, ale też początku nowego życia, zwanym przez większość osób Australią.


czwartek, 19 września 2013

Prolog

        Chciałaś kiedyś uciec? Tak po prostu, od rzeczywistości. A może chciałaś zmienić coś w swoim życiu? Wiesz, masz do tego prawo. Ale jest jeden problem. Zależy czy chcesz z niego skorzystać. Móc naprawdę wyrwać się z biegu codzienności i odpocząć. Albo...
        Zacząć wszystko od nowa. Wyprowadzić się, znaleźć nową pracę, przyjaciół... Możesz to zrobić, jeśli ci na tym zależy. Możesz spróbować. Być może nie wszystko pójdzie po Twojej myśli, lecz wiem, że chcesz, aby tak było. Pewnie będziesz zachwycona nową sytuacją, ale szybko przypomnisz sobie te stare, dobre czasy, gdy to spędzałaś ich większość w gronie rodziny i swojej przyjaciółki z dawnego dzieciństwa, która została przy Tobie, byś miała jakąś dodatkową podporę w życiu. A teraz?
        To ona nakłoniła Cię do zmian. Do tego, żebyś w końcu spełniła swoje marzenia i uciekła. Nie pozwoliła Ci zabrać jej ze sobą, bo wierzyła, że Ci się uda. Staniesz na pograniczu tego co dla Ciebie dobre a tego co przyjemne. I wiesz co? Wybierzesz dobrze. A ona Ci pogratuluje i powie, że wiedziała, że jej nie zawiedziesz. Będzie się cieszyć Twoim szczęściem, choćby miało dla niej lekki zawód. Będzie Cię wspierać w każdej Twojej decyzji i ostatecznie, gdy osobiście pozna powód jej nikłej zazdrości, jej radość będzie w stu procentach szczera. Bez zawiści.
        Lecz najpierw musisz spróbować. No i w końcu wiesz co? Ja spróbowałam i wyszło mi to na dobre. Na najlepsze co mi się w życiu przytrafiło. I jestem za to wdzięczna swojej przyjaciółce.
        - Skarbie, mogę wiedzieć co ty robisz?



No to mamy prolog :)
Zapraszam Was do zapoznania się z bohaterami  >>>> TUTAJ
Jeżeli chcielibyście być informowani o pojawiających się rozdziałach piszcie swoje nicki twitterowe w komentarzu pod tym postem bądź w zakładce INFORMOWANI ;)
Chciałabym Was prosić o to, byście jeśli macie komu, polecali to opowiadanie, ponieważ however chcę mieć dla kogo pisać :)
Proszę Was o Wasze opinie, co sądzicie o wstępie historii i przede wszystkim jakie są Wasze przemyślenia.
Pozdrawiam Was i kocham.

~Ola
Tropicselly