piątek, 20 marca 2015

Rozdział czternasty


Korzystając z okazji chciałabym prosić Was o pomoc dla mojego kolegi, który jest poważnie chory. Proszę, przeczytajcie => LINK




          Odebrałam telefon i usłyszałam w słuchawce krzyczącą Grace.
          - Alison!
          Wyprostowałam się i spięłam jeszcze bardziej niż wtedy, gdy zobaczyłam na ekranie jej numer. Serce waliło mi tak mocno, że myślałam, iż zaraz będzie chciało się wyrwać. Proszę, oby to nie było niż poważnego.
          - Gracie, byłaś u mojej mamy? - zapytałam, a mój głos załamał się na ostatnim słowie.
          - Byłam – odparła, a po sposobie w jaki do mnie mówiła można było się domyśleć, że jest zła. - Jak tu przyjedziesz, to chyba cię zabiję.
          Lekko się zdezorientowałam.
          - Eee... dlaczego?
          - Napędzasz mi stracha! - oburzyła się. - Bałam się, że coś się stało, a wiesz co zastałam?
          Nastała chwila ciszy, a ja byłam już dość zniecierpliwiona, więc popędziłam ją.
          - No co?
          - Nic – powiedziała dziewczyna. - Kompletnie nic i co najlepsze, twojej mamy nie było, a jej telefon został w domu i to rozładowany.
          Jej ton zdawał się być nadal oburzony i nie słychać było w nim przerażenia. Mogłabym się założyć, że gdybym w tamtym momencie coś powiedziała, pewnie od razu bym się popłakała. Jak ja nie lubię takich sytuacji, w których wiesz, że nic nie możesz zrobić, aby wydobyć z kogoś jak najszybciej prawdę.
          - To siadłam i zaczęłam na nią czekać, no bo co innego mogłam zrobić – kontynuowała brunetka. - Siedziałam tam chyba ze trzy godziny! Miałam już sobie pójść, ale twoja mama wreszcie raczyła się pojawić. I wiesz co? Nie sama – dodała weselszym tonem dziewczyna.
          W jednym momencie chciałam nakrzyczeć na Grace za to, jak igra z moimi emocjami i za bezmyślność, ale też poczułam wielką ulgę na wieść, że nic strasznego się nie stało.
          - Gracie? - zagaiłam.
          - Mhm?
          - Dziękuję, że tam poszłaś – powiedziałam. - Nawet nie wiesz, jak się bałam.
          - Hej, a nie chcesz wiedzieć z kim przyszła? - zdziwiła się.
          Wywróciłam oczami i spojrzałam na Luke'a, który starał się wyczytać z mojej twarzy, co się właśnie stało. Uśmiechnęłam się do niego, co przyjął za dobry znak.
          - No z kim? - zaintrygowałam się.
          - Hmm, chyba ci jednak nie powiem – odparła.
          To jest Grace – jej nie zrozumiesz.
          - Ej, nie wygłupiaj się!
          - Jak przyjedziesz to się dowiesz - i się rozłączyła.
          Zerknęłam na Luke'a. Uniósł brwi, aby wymusić na mnie wyjaśnienia.
          - Nic się nie stało – przekazałam mu. - Może oprócz tego, że albo będę miała pupila, albo nowego ojczyma.

***

16 grudnia, godzina 6:37

          Szesnastego dnia grudnia wstałam grubo przed siódmą. Przetoczyłam się przez Luke'a i znalazłam się na podłodze obok łóżka. Leniwie się podniosłam, po czym skierowałam się prosto do łazienki, szurając nogami o panele. Przemyłam twarz chłodną wodą, a gdy wycierałam ją w jasnopomarańczowy ręcznik dotarło do mnie, że to już dziś lecę do Londynu. Wróciłam szybko do sypialni, potykając się po drodze o próg pokoju. Chwyciłam w dłonie rączki dwóch walizek i szarpnęłam za nie. Większa torba była zbyt ciężka, więc od razu wyślizgnęła mi się z rąk i upadła z hukiem na podłogę. Hałas obudził śpiącego jeszcze przed chwilą chłopaka, który wstrząśnięty usiadł na łóżku, mrużąc oczy. Gdy zobaczył, co robię, zerwał się z posłania, a ja ruszyłam w stronę drzwi z mniejszą, lecz także ciężką, walizką. Zatrzymał mnie jednak zaraz silny uścisk jego dłoni na moim nadgarstku.
          - Gdzie ty się tak spieszysz, co? - zagaił, a jego zaspany głos w porównaniu do tego, jak się czułam, uświadomił mi, że nie jestem nawet odrobinę zmęczona. - Samolot masz dopiero wieczorem, chodź jeszcze spać.
          - Dziś już nie zasnę – poruszyłam uwięzioną ręką, a on od razu ją puścił. - Idę po kawę, ty śpij.
          Postawiłam przy ścianie małą walizkę i zgodnie z tym, co powiedziałam udałam się do kuchni.


16 grudnia, godzina 10:23

          Nagły dzwonek telefonu tak mnie wystraszył, że wylałam na siebie sok pomarańczowy. Przeklinałam głośno tego, kto uniemożliwił mi dzisiejszą podróż do mojego rodzinnego miasta w mojej ulubionej jasnoróżowej sukience. Złapałam za ręcznik papierowy i starałam się wytrzeć tę część napoju, która nie zdążyła jeszcze wsiąknąć. Gdy na materiale została tylko mokra pomarańczowa plama, z którą nic więcej nie mogłam na razie zrobić, westchnęłam ciężko. Włączyłam w telefonie tryb głośnomówiący i wyrzuciłam rozmięknięty papier do kosza.
          - Czego?! - krzyknęłam, nie patrząc nawet na ekran.
          - Ali, spokojnie, coś się stało? - zapytałam zdziwiona moim wybuchem Kristen.
          Wzięłam kilka głębokich wdechów, by się uspokoić.
          - Nie, wszystko okay, przepraszam – powiedziałam delikatniejszym tonem i siadłam z powrotem przy stole.
          - Hmm, mam nadzieję, że nic złego nie zrobiłam.
          - Nie, nie chodzi o ciebie. Miałam mały wypadek przy śniadaniu, ale już w porządku – wytłumaczyłam. - Co u ciebie?
          - To ja dzwonię, żeby zadać to pytanie. Przecież lecisz dziś do Wielkiej Brytanii – odrzekła dziewczyna.
          - Od rana chodzę po całym domu w tę i z powrotem i nie wiem, co mam ze sobą zrobić – mówiłam zestresowana. - Luke nawet jeszcze nie wstał. Jak on może tyle spać?! I to tak spokojnie!
          - Nie śpię już – rozległ się głos zza mnie. Odwróciłam się natychmiast i ujrzałam Blondyna stojącego w drzwiach. - Obudziłem się, jak zaczęłaś krzyczeć.
          W tej chwili zobaczył wielką plamę na jasnym materiale mojej sukienki, pokręcił głową, podszedł do mnie i pocałował mnie w czoło.
          - Cześć Kristen – powiedział, zerkając na ekran mojej komórki.
          - Hej, młody. Dobrze, że przyszedłeś, bo kto wie, co jeszcze Alison by o tobie nagadała – zaśmiała się.
          - Ej! - krzyknęłam oburzona.
          - Dobra, nie denerwuj się, Ali. Przyjdziemy do was koło czwartej, może być? - upewniła się Kristen.
          Westchnęłam pod nosem, obserwując jak Luke wyjmuje z lodówki karton mleka.
          - Tak, jasne – potwierdziłam spotkanie. - Do zobaczenia.
          - Trzymajcie się, cześć – pożegnała się i zakończyła połączenie.
          Chłopak spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Nie przestawał, dopóki nie odwzajemniłam jego gestu. Zawsze wiedział, jak choć trochę poprawić mi humor.
          - Dobra, idę to zaprać – wstałam i wskazałam na pomarańczową plamę. - Ciekawe, w co ja się później ubiorę...


16 grudnia, godzina 12:58

          Przejrzałam się w lustrze i poprawiłam krótkie jeansowe spodenki oraz jaskrawopomarańczowy top. Upewniłam się, że zatrzaski przy rolkach są dobrze zapięte, a słuchawki nie wypadną, gdy będę jechać i ostatni raz zerknęłam na swoje odbicie
          - Luke, wychodzę! - krzyknęłam do chłopaka, który siedział aktualnie w sypialni.
          Wyjrzał na chwilę z pokoju, uśmiechnął się do mnie i kiwnął głową. Odwróciłam się i podjechałam do drzwi.
          - Posprzątaj może trochę, jak mnie nie będzie – powiedziałam na odchodne. - Mamy mieć przecież gości, nie?
          Nie czekając na odpowiedź, wyszłam na korytarz i zatrzasnęłam za sobą hebanowe drzwi.
          Trochę czasu zajęło mi zejście po schodach, ale w końcu udało mi się wydostać na skąpany w słońcu plac przed kamienicą. Założyłam ciemne okulary i włączyłam pierwszą piosenkę na playliście. Skierowałam się w stronę centrum miasta.
          Jechałam przez bardzo długi czas, nucąc pod nosem piosenki i mijając innych ludzi na chodnikach. Skręciłam w ulicę, przy której znajdowała się galeria handlowa. Przez chwilę rozmyślałam nad tym, czy ochrona nie przyczepi się do moich rolek, ale szybko puściłam to w niepamięć.
          Wjechałam do dużego budynku z przeszklonymi ścianami, a potem do marketu, znajdującego się w połowie drogi między wejściami po obu stronach galerii. Przejechałam przez kilka rzędów, tylko zerkając na etykiety produktów. W jednej z następnych alejek niechcący zrzuciłam puszkę z kukurydzą. Schyliłam się więc po nią, a gdy wstawałam zobaczyłam stojącą parę metrów ode mnie Abby - moją koleżankę z pracy. Blondynka uśmiechnęła się i podeszła bliżej mnie. Odstawiłam puszkę na półkę i przyjrzałam się jej bliżej.
          Widziałam ją przeszło miesiąc temu, przez jej urlop zdrowotny, ale zdążyła się strasznie zmienić. Zamaskowała makijażem piegi na swojej twarzy, a usta pomalowała na ciemnoczerwony kolor. Na głowie miała białą bandanę, którą powstrzymywała długie blond włosy od przyklejania się do szminki. Gdy szła w moją stronę, machała radośnie koszykiem na zakupy.
          - Cześć Alison, co u ciebie?
          - Hej – mruknęłam niepewnie; już dawno nie widziałam jej w tak dobrym humorze, co wydało mi się dziwne. - Po staremu, tak myślę. A u ciebie?
          - Bardzo dobrze. Słyszałam, że jedziesz do Anglii, to prawda?
          - Tak, stęskniłam się za mamą – odparłam.
          Zaczęłyśmy iść wspólnie w stronę kas na drugim końcu alejki. Zgarnęłam z półki butelkę wody i batonika.
          - Aha, to tak się teraz nazywa. A co z Luke'iem? - spytała, a ja wzruszyłam ramionami.
          - Zostaje.
          W jednej chwili stała się jeszcze bardziej szczęśliwa niż przedtem.
          - Mhm, mam nadzieję, że się nie załamał – mruknęła, starając się ukryć uśmieszek i przywołać smutną minę.
          Nie powiem, że mnie to nie zdziwiło. Nie zdążyłam nawet nic powiedzieć, bo ona kontynuowała swój monolog.
          - Zawsze uważałam, że do siebie nie pasowaliście. Dobrze zrobiłaś – poklepała mnie po ramieniu i zaczęła wykładać produkty z koszyka na taśmę przy kasie.
          - Abby, ale to nie...
          - On z tobą zerwał?! - krzyknęła.
          Kobieta w okularach stojąca przed nami w kolejce odwróciła się i posłała mi smutny uśmiech. Otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, ale blondynka znowu mi przerwała.
          - I już nie wrócisz do Australii? Reszta chłopaków jest z tobą czy z nim? Nie wierzę... - za każdym pytaniem szedł ten wredny uśmiech.
          O czym ona bredzi? Kiedy ona się stała taka... dziwna?
          Stałam tak po prostu z otwartymi ustami i patrzyłam na nią. Nie wiedziałam, co mogłam jej odpowiedzieć, skoro wszystko to było jakimś gigantycznym nieporozumieniem.
          Wzięła od dziewczyny siedzącej za kasą paragon i papierową torbę z logo sklepu.
          - Halo, proszę pani?
          Ocknęłam się, kiedy kasjerka zwróciła mi uwagę, że to moja kolej. Podałam jej swoje zakupy, a zaraz potem poczułam lekkie szturchnięcie w ramię.
          - Oddaj mu przynajmniej te rolki, które ci dał – powiedziała, zerkając znacząco na moje nogi. - Pewnie sporo kosztowały.
          Pomachała mi i odwróciła się w stronę wyjścia. Patrzyłam z szeroko otwartymi oczami, jak znikała za automatycznymi drzwiami. Jej zdecydowany krok zdawał się być aż zbyt zdecydowany jak na współczującą, oddaną przyjaciółkę.


16 grudnia, godzina 16:04

          W mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka.
          - Kochanie, otworzysz? - dobiegł mnie głos Luke'a z kuchni.
          Podniosłam się leniwie z łóżka i pobiegłam do drzwi.
          - Znowu się przefarbowałaś! - krzyknęłam, uśmiechając się do dziewczyny z długimi czarnymi włosami.
          - Znudziła mi się już czerwień – odparła i zaśmiała się.
          Przytuliła się do mnie na powitanie. Za nią wszedł do mieszkania Michael, również z ciemnymi włosami, co już było normalne. Gdy Kristen się farbowała, to i on też.
          - Dziewczyno, jak ja będę za tobą tęsknić – westchnęła.
          - Spokojnie, nie jadę na... - chciałam ją pocieszyć popularną odpowiedzią na tego typu zdania, ale w tym wypadku ona absolutnie nie pasowała. - W sumie to jadę na drugi koniec świata. Ale nie martw się, wrócę zanim się obejrzysz.
          Z kuchni wyszedł Luke, ubrany w granatową koszulę zapiętą pod samą szyję i czarne poprzecierane rurki. Nie był już tak zmęczony, jak poprzedniego dnia, ale nadal było po nim widać, że jest zapracowany. Uścisnął dłoń z Michaelem i pocałował Kristen w policzek. Zaprosił ich do salonu, pośrodku którego stał stół przykryty obrusem.
          - Chcecie kawę? - zagaiłam i dostałam trzy twierdzące odpowiedzi.
          Udałam się więc do kuchni, rozmyślając o tym, co moi znajomi będą porabiać w trakcie mojej nieobecności.


16 grudnia, godzina 16:45

          - To ja może pozbieram filiżanki – zaproponowałam i wstałam.
          - No co ty, siadaj, potem ci pomogę to wszystko sprzątnąć – zaprotestowała Kristen.
          - Nie, nie, dajcie teraz, zaraz wrócę – powiedziałam, starając się nie brzmieć zbyt stanowczo i uśmiechnęłam się.
          Zebrałam cztery filiżanki oraz talerzyki i odniosłam je do kuchni. Już miałam wracać, ale zawróciłam, by wziąć z szafki cztery wysokie szklanki i sok pomarańczowy z lodówki. Byłam w połowie korytarza prowadzącego do przedpokoju, kiedy usłyszałam szept zdenerwowanej dziewczyny.
          - Co to ma znaczyć? Alison jeszcze nie zdążyła wyjechać, a ty już sobie znalazłeś kogoś na jej miejsce? - usilnie starała się nie krzyknąć. - Luke, czy ty jesteś nienormalny?!
          Przysunęłam się jak najbliżej końca korytarza, żeby wszystko słyszeć.
          - Przecież tłumaczę ci, że ja jej nawet nie znam! - szepnął Blondyn. - Otworzyłem jej drzwi, a ona się na mnie rzuciła, rozumiesz?! A potem od razu uciekła.
          Zmarszczyłam czoło. Coraz bardziej mi się to nie podobało.
          - Nie uważasz, że to trochę dziwne?
          Na dłuższą chwilę zapadła cisza. A może nic nie mówili - nie wiem; serce waliło mi jak oszalałe ze zdenerwowania.
          - Luke, ale jeśli kiedykolwiek przyjdzie ci do głowy zdradzić Ali to obiecuję, że gorzko tego pożałujesz – odparła śmiertelnie poważnie Kristen.
          Nie usłyszałam odpowiedzi.
          Wzdrygnęłam się i wzięłam głęboki oddech, aby móc wrócić do nich z normalną miną. Postawiłam sok i szklanki na stole i usiadłam na kanapie obok Michaela. Chłopak jednak zaraz wstał i klasnął w dłonie.
          - To co? Może pogramy, hm? - zerknął na blondyna, a Kristen wywróciła oczami. - Fifa?
          Brunetka uśmiechnęła się do mnie, kiedy chłopaki wyciągali pady z szuflady pod telewizorem.


16 grudnia, godzina 19:10

          Kristen pomachała do mnie ostatni raz i odjechaliśmy spod kamienicy. Przez pierwsze pół godziny jazdy siedzieliśmy w milczeniu; Luke patrzył na drogę, a ja obserwowałam mijane przez nas budynki i parki. Kiedy zaczęło mi się to nudzić, postanowiłam się wreszcie do niego odezwać.
          - Może coś powiesz?
          - Ale co? - zerknął na mnie przelotnie.
          - No nie wiem – mruknęłam. - Nie będzie ci się nudzić beze mnie?
          Uniósł kącik ust i zatrzymał się na czerwonym świetle. Spojrzał na mnie, a od jego okularów przeciwsłonecznych odbijało się światło z sygnalizacji nad skrzyżowaniem.
          - Pewnie, że będzie – powiedział, zdejmując okulary i wkładając je we włosy. - Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo.
          - Ale nie zapominaj, że wrócę.
          Przechylił głowę w prawą stronę, lustrując moją twarz.
          - Nie zapominam – odparł i spojrzał mi prosto w oczy.
          Samochód za nami zatrąbił głośno. Luke ocknął się jakby z transu i przybliżył się do przedniej szyby, aby zobaczyć kolor świateł. Wysunął rękę za okno i przeprosił tym zniecierpliwionego kierowcę. Ruszył z piskiem opon.


16 grudnia, godzina 21:56

          Zatrzymała się na płycie lotniska, paręnaście metrów od samolotu i odwróciła się w stronę budynku terminala. Uniosła głowę, by spojrzeć na Blondyna, który przyłożył dłoń do szyby i patrzył na nią smutno. Oparł się czołem o przezroczystą powierzchnię i pomachał jej. Uśmiechnęła się, starając pocieszyć samą siebie. Przecież nie jedziesz tam na zawsze. Wrócisz.
          Ostatni raz pomachała do niego i zwróciła się w stronę wielkiej maszyny. Wspięła się po stromych schodach, na których końcu czekała przyjaźnie uśmiechająca się młoda kobieta w granatowym uniformie, która sprawdziła jej bilet. Dziewczyna weszła na pokład, ciągnąc za sobą podręczną walizkę.
          Chłopak, który patrzył na to wszystko, zwinął dłoń w pięść. Potarł oczy i odsunął się od przeszklonej ściany budynku. Szybkim krokiem zaczął przemierzać drogę, którą przed chwilą szedł razem z blondynką. Zastanawiał się, jak dużo połączeń wykona po przyjściu do domu i czy dziewczyna, która pocałowała go dziś wbrew jego woli i uciekła, zdała sobie sprawę, co takiego zrobiła i jak to wpłynie na jej dalsze relacje z jej koleżanką z pracy.


Witam po długiej nieobecności, bo aż 5-cio (!) miesięcznej. Zastanawiam się, czy ktoś jeszcze czeka na nowe rozdziały. W zamian za to, że ten czas oczekiwania był aż tak długi, dodaję dłuższy niż zwykle epizod. Mam nadzieję, że przypadł Wam do gustu :)
Tropicselly