niedziela, 22 września 2013

Rozdział pierwszy




            - Na pewno wszystko spakowałaś? - to pytanie dotarło do moich uszu, gdy wkładałam do ledwo domykającej się torby ostatnią książkę.
            - Tak, mamo – rzuciłam, siłując się z zamkiem błyskawicznym i gdy wreszcie udało mi się go zasunąć, odetchnęłam. - Nie martw się, wszystko będzie dobrze.
            Moja rodzicielka podeszła do mnie i objęła ramionami trzymając mnie w żelaznym uścisku. Zdawać by się mogło, że nie chciała, bym kiedykolwiek ją zostawiła, a już tym bardziej oddaliła się od niej na więcej niż sto kilometrów na trzy dni. Jednak musiała jakoś przeżyć mój wyjazd, a był on naprawdę niecodzienny.
            - Będę za tobą tęsknić, skarbie – szlochała w moją koszulkę, a ja starałam się ją uspokoić głaskając ją delikatnie po plecach. - Masz do mnie pisać i dzwonić codziennie, zrozumiano? - spojrzała na mnie wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu i starła łzy ze swoich policzków.
            Pokiwałam głową na zgodę, zbierając z podłogi dwie walizki ze skórzanymi wykończeniami i kolorowy plecak w szeroką kratę. Przewiesiłam go sobie przez ramię i skierowałam się w stronę drzwi mojego pokoju, z którym byłam zmuszona się pożegnać.  Odwróciłam się, ostatni raz patrząc na orzechowe meble poustawiane pod brzoskwiniowymi ścianami, nastrojowe obrazki przedstawiające pory roku i zmieniający się przez ten czas widoczek, zegar z czarnym kotem, który zamiast pecha przynosił mi zawsze dobre oceny i poprawiał mój beznadziejny humor, gdy tego potrzebowałam, plakaty moich ulubionych zespołów i wykonawców, pokrywające prawie całą ścianę oraz wielkie okno naprzeciwko mnie, wpuszczające zwykle bardzo dużo światła, jednak w dzień taki jak dzisiaj było go o wiele za mało. Chmury pociemniały, a deszcz lejący się z nieboskłonu powodował nierównomierne bicie o szyby oprawione w białe, świeżo wyczyszczone ramy.
            Westchnęłam, wychodząc na korytarz i zeszłam po schodach, ciągnąc za sobą ciężkie bagaże. Wiele razy przewracałam się w tym miejscu, lecz teraz, gdy o tym wspominałam, śmiałam się zamiast płakać. Oczywiście coś z dzieciństwa musiało mi zostać, a los postanowił, że będzie to „lekka niezdarność”, co w moim wykonaniu było dla innych doprawdy komiczne, ale mi nie było wcale do śmiechu. Ostrożnie pokonywałam każdy stopień, starając się utrzymać równowagę i nawet mi to wychodziło. Zeszłam na stabilną i płaską powierzchnię podłogi na parterze wyłożonej jasnymi, dębowymi panelami i w głębi duszy odetchnęłam, że tym razem jednak nic mi się nie stało. Ktoś musiał maczać w tym swoje palce, a ja na pewno prędzej czy później się o tym dowiem.
            Moją uwagę przykuł tykający zegarek, wiszący na ścianie od niepamiętnych czasów w tym samym miejscu - stary, jeszcze z prawdziwego ciemnego drewna, z metalowymi, pomalowanymi na czarno, wskazówkami i rzymskimi cyframi wypisanymi złotą farbą. Wskazywał grubo po godzinie szesnastej, a więc mogłam stwierdzić, że nie powinnam spóźnić się na mój lot. Uff...
            Puściłam uchwyty walizek i dotknęłam nierównej faktury ściany pokrytej mozaikowym tynkiem. Szłam wzdłuż niej, przesuwając opuszkami palców po jej powierzchni wyłapując każde najmniejsze wzniesienie i zagłębienie, będąc co chwila zaskoczona niespodziewanym ułożeniem struktury i cieszyłam się z tej błahej czynności. Przyłożyłam całą dłoń i mogłam wyczuć chłód dotykający mojej delikatnej skóry, natłuszczonej lekko, gdyż większość nieokreślonego bliżej kremu zdążyła jakby to powiedzieć... wyparować. Moja drżąca z niewiadomych powodów ręka powodowała pojedyncze, nierównomierne uderzenia o wybrzuszenia tynku, uczulając przy tym mój dotyk. Pozwoliłam sobie ponieść się chwili i zapomnieć o pędzącym w zawrotnym tempie, tuż obok mnie, świecie na rzecz chwili upragnionego spokoju duszy i skołatanego rozstaniem, serca. Westchnęłam, tym samym pozwalając uciec ze mnie wszystkim natrętnym myślom, a przyjść wyczekiwanemu spokojowi. Nigdy nie czułam się bardziej leniwie niż w tym momencie, a dawało o tym znać kompletne zlekceważenie świata i nielogiczne, a raczej nieumyślne odprężenie i niesamowita błogość. Miałam ochotę odpłynąć w najdalszy punkt globu, odcinając się całkowicie od wszystkich ludzi. Nie chciałam spać. Chciałam marzyć.
            A moje niesamowite zachcianki przerwała woń jakby odległej i dawno wyschniętej farby, przedzierająca się do mojego umysłu. Skrzywiłam się nieznacznie i otworzyłam przymrużone oczy, by jak najszybciej zarejestrować powód tego nienaturalnego zapachu. Z przyzwyczajenia chciałam sięgnąć do kosmyka włosów opadającego mi zawsze na twarz pokrytą nielicznymi i słabo zarysowanymi piegami, ale moja dłoń odbiła się z cichym stuknięciem kilku kości od twardej ściany, dekoncentrując mnie niebywale. Zamrugałam kilkakrotnie pozbywając się całkowicie uczucia odrętwienia. Odepchnęłam się i przybrałam prostą pozycję stojącą. Moje czoło ocieplało się na powrót, a na skórze dało się wyczuć małe odgniecenia. Uniosłam brwi i przetarłam oczy, by przyzwyczaiły się do słabego światła, które docierało gdzieś z głębi korytarza. Jednym ruchem przeczesałam kosmyki swoich, jak zwykle nieułożonych, blond włosów, wzdychając cicho.              
          Zrobiłam kilka niestabilnych kroków w stronę kuchni, po czym chwyciłam się futryny i wychyliłam nieco by spojrzeć na miejsce mojego codziennego, porannego – który był zawsze przeżywany najbardziej – posiłku. Kąciki moich ust wykrzywił lekki uśmieszek, gdy wspomniałam wiele niesamowitych i niepowtarzalnych przygód przeżytych przeze mnie i moją mamę właśnie w tym pomieszczeniu. Moje nogi poprowadziły mnie do kuchennego stołu - małego jak na dostępne miejsce - obok którego stały dosunięte cztery mahoniowe krzesła. Obite były satynową tkaniną w kolorze beżu, a gdzieniegdzie na fragmentach drewna widniały wyszlifowane do połysku słoje. Oparłam ciężar swojego ciała dwoma rękami na oparciu siedzenia i uniosłam się na palce. Wyciągnęłam szyję w górę i przymknęłam oczy, by móc się odprężyć. Kolejne miejsce, którego wolałabym nie opuszczać. Wolałam tym razem nie rozmarzać się zbyt bardzo, bo kto wie, co w tej pozycji mogłoby mi się stać. Podskoczyłam w miejscu i potrząsnęłam rękami, dodając sobie energii. Zrobiłam kilka kółek głową i przenosiłam ciężar swojego ciała z nogi na nogę. Wzięłam kilka szybkich wdechów i wydechów, po czym odwróciłam się i ujrzałam moją mamę opierającą się o framugę drzwi i patrzącą na mnie jak na jakiegoś... szaleńca , co najmniej.
            - Można wiedzieć co ty robisz? - spytała mnie, ściągając brwi i rozchyliła nieco swoje usta.
            - Podnoszę sobie ciśnienie – odparłam, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie i wzruszyłam ramionami. - A coś w tym złego?
            - Nie, skądże – powiedziała, widocznie powstrzymując się od śmiechu.
          Pokręciłam z rozbawieniem głową, a ona pozostała tylko przy uśmiechu. Podeszłam do niej i przytuliłam ją, a wyraz bezpośredniego szczęścia zniknął z naszych twarzy. Doszła do mnie myśl, że to co robię jest przede wszystkim najlepsze dla mnie. To wspaniały pomysł i jest jak najbardziej dobry. Nie powinnam się zamartwiać. Powinnam się cieszyć, że mama się na niego zgodziła.
            Potarła moje ramiona i wykrzywiła kąciki ust w pocieszającym grymasie.
            - Będę tęsknić – rzekła, a w jej głosie była wyczuwalna matczyna miłość.
            Nie jestem pewna, jak to zrobiła, bo zapewne obce osoby nic by nie zauważyły, lecz ja – owszem. Może dlatego, że to po prostu moja mama.
            - Ja za tobą też, mamo.

***

            Z ciężkim sercem opuściłam progi mojego domu. Na tę chwilę byłego domu. Wolnym krokiem ruszyłam w stronę zaparkowanego przy krawędzi chodnika, czarnego auta, wyglądającego na te z lat sześćdziesiątych lub siedemdziesiątych. Ciągnęłam za sobą dwie walizki, które wydawały charakterystyczny dźwięk przy poruszaniu. Dodatkowo odgłosom towarzyszyły moje szpilki, stukające o betonowe płyty. Walizka, buty, druga walizka, buty, buty i znowu walizka. I tak ciągle, dopóki się nie zatrzymałam. Obróciłam się, by po raz ostatni spojrzeć na domostwo. W oknie, zza firanki, wyglądała moja rodzicielka, słabo widocznie machając mi ręką. Moja dłoń zadrżała podczas unoszenia się w górę, lecz przejęłam nad nią kontrolę i zdecydowanym ruchem odwzajemniłam gest. Spuściłam głowę i westchnęłam cicho. Co ma być to będzie...
            Odepchnęłam się od podłoża, odkręcając się szybko i podeszłam do kierowcy, który oczekiwał na moje bagaże. Podałam mu wszystkie torby, a on schował je do bagażnika i zamknął klapę. Otworzył mi tylne drzwi, a ja wsiadłam do auta i starałam się za wszelką cenę nie patrzeć w kierunku, z którego tu przybyłam. Powód był prosty. Nie chciałam tęsknić. Ale... „będę tęsknić”. To nieuniknione. Chciałabym już na miejscu spotkać kogoś, kto pomógłby mi zapomnieć o tęsknocie i pozwolić żyć chwilą. I jeszcze, żeby ten ktoś mnie zrozumiał.
            Drzwi od strony kierowcy zatrzasnęły się, przez co wzdrygnęłam się. Uśmiechnęłam się do przyjemnie wyglądającego, starszego pana z siwym wąsem, żeby potwierdzić, że jednak wszystko jest w porządku.
            - To gdzie jedziemy? - spytał, kiedy odwrócił się w moją stronę i przekręcił kluczyk w stacyjce.
            Wpadłam na pewien pomysł, który wypadałoby zrealizować. W końcu jestem tu tylko do dzisiaj, a potem... A potem... no właśnie. Miałam jeszcze trochę czasu, więc podałam potrzebny adres i pojazd ruszył.
            Oglądałam mijane budynki, w których znajdowały się przeróżne domy mieszkalne, sklepy, kawiarnie i inne miejsca świata codziennego. Po szybie pędziły spływające krople deszczu. Pierwsza goniła drugą, lecz w pewnym momencie łączyły się w jedną i razem docierały do brzegu. Pogoda była jaka była, ale o to chyba nie musiałam się martwić, zważając na to, że tu – w Londynie – jest tak praktycznie codziennie. Ciemne chmury przysłaniały całe niebo, nie chcąc pokazać nawet skrawka błękitu. Uporczywie denerwujące. Monotonne i wymagające zmian. Może właśnie także dlatego stąd wyjeżdżam?
            Taksówka zatrzymała się pod dobrze mi znanym domem z murowanej cegły, przykrytym grubą warstwą tynku i białą, wpadającą w szarość farbą. W szerokich oknach znajdowały się półprzezroczyste białe firanki, a w niektórych odsłonięte do połowy lub mniej bordowe rolety. Ciemny dach był cały mokry, podobnie jak kawałek przedniej ściany i ścieżka prowadząca do frontowych drzwi. Na nich widniały z daleka widoczne dwie cyfry odbijające każdą, nawet najmniejszą ilość światła. 37. Kolejna odskocznia.
            Podziękowałam taksówkarzowi i poprosiłam, by zaczekał. Wyszłam z ciepłego samochodu i szybkim krokiem – na ile pozwalały mi moje buty – dotarłam do drzwi. Deszcz lał jak z cebra, a tu ani chociażby daszka, a nawet parasolki. W pośpiechu zawsze się czegoś zapomni. Przycisnęłam okrągły, złoty guzik i z wnętrza domu dobiegł mnie stłumiony dźwięk dzwonka. Potarłam dłonie o siebie, chcąc je choć trochę ogrzać, co nie za bardzo mi się udało przez przedzierające się przez szczeliny między nimi, krople. Błagałam, by ktoś jak najszybciej otworzył mi te przeklęte drzwi i wpuścił mnie do środka. Mówiąc odskocznia nie myślałam o potopie lejącym mi się na włosy i skręcającym ich pasma. A tak właściwie, przyda mi się szczotka.
            Jak na zawołanie w progu stanęła brunetka, mniej więcej mojego wzrostu, wybałuszając na mnie swoje szaro-niebieskie oczy. Po tym jak otworzyła usta, domyśliłam się, że chciała zadać mi miliony pytań, lecz powstrzymała się. Złapała mnie stanowczo za ramię i wciągnęła do domu. W środku było niewiarygodnie przyjemnie i wydawało mi się, że ciepło otula mnie jakimś niewidocznym dla mnie kocem z każdej strony. Dziewczyna zamknęła płytę i przekręciła klucz w zamku. Wzięła jeden głęboki wdech i odwróciła się do mnie, gromiąc mnie wzrokiem.
            - Co ty tu robisz? Przecież za trzy godziny masz lot! Spóźnisz się kobieto! - wykrzykiwała, wymachując rękami we wszystkie strony.
            Uśmiech wkraczał na moją twarz, aż ostatecznie wybuchłam niepohamowanym śmiechem, gdy gadała jak najęta, niepokojąc się o moją popołudniową wyprawę. Była taka kochana i mogłam niezaprzeczalnie jej za to podziękować.
            - No wiesz, Grace, mogłabyś się przynajmniej ucieszyć na mój widok... - rzuciłam z przyjacielską ironią i opadłam na malutką kanapę stojącą pośrodku salonu, nawet nie racząc zdjąć butów, czy choćby przemoczonego płaszcza.
            - Nie żebym Cię tu nie chciała, ale czemu nie jedziesz na lotnisko? - spytała, siadając obok mnie, jednak starając się nie dotknąć mokrego ubrania.
            - Skoro to moje ostatnie chwile w tym kraju na jakiś czas, to pomyślałam, że fajnie by było zobaczyć się ostatni raz ze swoją przyjaciółką... - odparłam i po drugiej stronie pokoju zauważyłam granatowy wazon, który stał pod samą ścianą.
            Nie ukrywał w swoich głębiach niczego poza malutkimi skrawkami  łodyg wystającymi zza górnej krawędzi. Przez całą jego długość narysowana była jedna, kremowa kreska, wyglądająca z daleka jak pęknięcie. Czemu wtedy, gdy zaczyna brakować mi czasu, moją uwagę przykuwa jakiś wazon?!
            Potrząsnęłam głową, by wyrzucić zbędne informacje, co zdarzało mi się ostatnio dosyć często. Po prostu odpływałam i nie zważałam na otaczające mnie sytuacje i ludzi. Hmm...
            - Nie chcę, żebyś wyjeżdżała... - usłyszałam szept z mojej lewej strony, przez co wzdrygnęłam się, lecz szybko opanowałam. Objęłam ją ramionami najmocniej jak tylko potrafiłam, bo wiedziałam, że nie będzie mi dane zbyt szybko się z nią zobaczyć. Pomimo, że to ona namówiła mnie do wyprowadzki, widać było, że nie chce, bym ją zostawiała. Kochałam tą świadomość, że moi bliscy będą za mną strasznie tęsknić i nawet nie starają się tego przede mną ukryć.
            - Będziemy do siebie dzwonić i pisać, choćby i codziennie – obiecałam, patrząc w jej smutne oczy.
            - Ale nie zapomnisz o mnie, dobrze? - powiedziała łamiącym się głosem, a ja spojrzałam na nią jak na idiotkę.
            - Chyba żartujesz! Nie myśl sobie, że mogłabym o Tobie kiedyś zapomnieć! Baby trzymają się razem, choćby nie wiem co! - wyrzuciłam z siebie i uśmiechnęłam się pokrzepiająco, czym potwierdziłam swoje słowa.
            Wstała i prawie potknęła się o własne nogi, gdy ruszyła do kuchni, z której przyniosła wysoką szklankę pełną przezroczystej cieczy. Wcisnęła mi ją i wskazała palcem, nakazując mi wypić jej zawartość. Uczyniłam to, co chciała i przy ostatnim łyku odetchnęłam głęboko. Odstawiłam szklane naczynie na stolik, po czym podniosłam się i położyłam dłoń na jej ramieniu.
            - Miałaś mi coś powiedzieć? - spytałam niepewnie, ponieważ natłok wydarzeń sprawił, że zapominałam o niektórych rzeczach.
            - A tak – uśmiechnęła się chytrze. - Po pierwsze: jak odwiedzisz nas w święta, masz mi przywieźć jakąś pamiątkę – mówiła, wyliczając na palcach. - Po drugie: jak spotkasz tam jakiegoś fajnego faceta, to też możesz mi przywieźć, a po trzecie... - zastanowiła się przez chwilę, drapiąc się po podbródku. - Aha, jak kogoś sobie znajdziesz, no wiesz, to masz do mnie dzwonić i opowiadać od razu! Zrozumiałaś?
            - Tak, tak – zapewniłam ją, zmierzając w stronę drzwi i zaśmiałam się. - Cokolwiek powiesz, pani.
            - No to się rozumiemy – rzekła i położyła dłoń na klamce, będąc gotowa w każdej chwili ją nacisnąć. - Miłej podróży i nie rozbij się tam po drodze.
            - Nie mam takiego zamiaru – uśmiechnęłam się ostatni raz, przekraczając próg, za którym widniała „ściana” deszczu. Naprawdę? Westchnęłam i wpadłam w ramiona przyjaciółki. To jest właśnie to, o czym mówiłam. Pod jakimś względem nikt nie chce, żebym wyjeżdżała. Nawet ja. Uwierzcie, że najchętniej wzięłabym ją ze sobą.
            - Będę za tobą tęsknić, Ali – wyszeptała Grace, po czym nagle zesztywniała i wypchnęła mnie na zewnątrz. Nie minęła chwila, a moje włosy były jeszcze bardziej mokre niż przedtem.
            - Nie czas na rozczulanie. Spóźnisz się – odrzekła śmiertelnie poważnie. - No to na razie.
            - Pa.

***

            Po tym, jak opuściłam dom Grace, a ona odprowadziła mnie wzrokiem, aż nie wsiadłam do taksówki i odjechałam, znalazłam się na zatłoczonym lotnisku. Przeszłam w miarę sprawnie przez odprawę bagażową – co mnie zdziwiło – i chciałam już znaleźć się w moim środku transportu, którym dotrzeć miałam do mojej wymarzonej krainy szczęścia i odpoczynku, ale też początku nowego życia, zwanym przez większość osób Australią.


czwartek, 19 września 2013

Prolog

        Chciałaś kiedyś uciec? Tak po prostu, od rzeczywistości. A może chciałaś zmienić coś w swoim życiu? Wiesz, masz do tego prawo. Ale jest jeden problem. Zależy czy chcesz z niego skorzystać. Móc naprawdę wyrwać się z biegu codzienności i odpocząć. Albo...
        Zacząć wszystko od nowa. Wyprowadzić się, znaleźć nową pracę, przyjaciół... Możesz to zrobić, jeśli ci na tym zależy. Możesz spróbować. Być może nie wszystko pójdzie po Twojej myśli, lecz wiem, że chcesz, aby tak było. Pewnie będziesz zachwycona nową sytuacją, ale szybko przypomnisz sobie te stare, dobre czasy, gdy to spędzałaś ich większość w gronie rodziny i swojej przyjaciółki z dawnego dzieciństwa, która została przy Tobie, byś miała jakąś dodatkową podporę w życiu. A teraz?
        To ona nakłoniła Cię do zmian. Do tego, żebyś w końcu spełniła swoje marzenia i uciekła. Nie pozwoliła Ci zabrać jej ze sobą, bo wierzyła, że Ci się uda. Staniesz na pograniczu tego co dla Ciebie dobre a tego co przyjemne. I wiesz co? Wybierzesz dobrze. A ona Ci pogratuluje i powie, że wiedziała, że jej nie zawiedziesz. Będzie się cieszyć Twoim szczęściem, choćby miało dla niej lekki zawód. Będzie Cię wspierać w każdej Twojej decyzji i ostatecznie, gdy osobiście pozna powód jej nikłej zazdrości, jej radość będzie w stu procentach szczera. Bez zawiści.
        Lecz najpierw musisz spróbować. No i w końcu wiesz co? Ja spróbowałam i wyszło mi to na dobre. Na najlepsze co mi się w życiu przytrafiło. I jestem za to wdzięczna swojej przyjaciółce.
        - Skarbie, mogę wiedzieć co ty robisz?



No to mamy prolog :)
Zapraszam Was do zapoznania się z bohaterami  >>>> TUTAJ
Jeżeli chcielibyście być informowani o pojawiających się rozdziałach piszcie swoje nicki twitterowe w komentarzu pod tym postem bądź w zakładce INFORMOWANI ;)
Chciałabym Was prosić o to, byście jeśli macie komu, polecali to opowiadanie, ponieważ however chcę mieć dla kogo pisać :)
Proszę Was o Wasze opinie, co sądzicie o wstępie historii i przede wszystkim jakie są Wasze przemyślenia.
Pozdrawiam Was i kocham.

~Ola
Tropicselly