poniedziałek, 3 lutego 2014

Rozdział siódmy




       Włożyłam na siebie ciemne leginsy, szarą bokserkę, bluzkę z długim rękawem i fioletową bluzę, którą pozostawiłam na razie rozpiętą. Gdy weszłam do kuchni, od razu skierowałam się do lodówki, wyjęłam z niej małą butelkę wody i wypiłam kilka łyków, po czym odłożyłam ją na miejsce i wróciłam do przedpokoju. Założyłam swoje ulubione adidasy i dokładnie zawiązałam sznurówki. Wzięłam z wiszącej na prawo od drzwi półki nauszniki i zakryłam nimi dokładnie uszy. Poprawiłam odrobinę ich regulację, chwyciłam z szafki klucze i pociągnęłam za klamkę.
       Zaraz za progiem zobaczyłam parę podobnych do moich butów, a gdy powoli podnosiłam wzrok dostrzegłam, że osoba przede mną jest ubrana również w podobny do mojego strój. Na samym końcu przywitał mnie promienny uśmiech oprawiony z obu stron ust w dołeczki. Patrzyłam przez chwilę w oczy mojego gościa i cofnęłam się krok do tyłu.
       - Nie – szepnęłam zaskoczona, kręcąc lekko głową.
       Chłopak włożył ręce do kieszeni bluzy i przekroczył próg, znajdując się z powrotem w tej samej odległości ode mnie, co przed chwilą.
       - A kogo się spodziewałaś? - spytał Luke, dziwiąc się na moje niedowierzanie.
       - Na pewno nie ciebie – odparłam. - Zdążyłam się już przyzwyczaić, że wychodzę sama.
       - To teraz będziesz musiała się przyzwyczaić, że biegasz ze mną – powiedział, uśmiechając się triumfalnie.
       Zaczął pochylać się nade mną, a gdy straciłam już całą przestrzeń osobistą wziął między palce suwak mojej bluzy i zasunął go do samego końca. Podszedł tyłem do drzwi i zatrzasnął je, opierając się na nich plecami. Westchnął, patrząc powyżej moich oczu. Ściągnęłam brwi i odwróciłam się, by sprawdzić co przykuło jego uwagę, ale nie zobaczyłam nic szczególnego. Usłyszałam jego chichot i spojrzałam na niego znowu, nie zmieniając wyrazu twarzy.
       - Zwiąż włosy – powiedział tak cicho, że ledwie mogłam go dosłyszeć. - Będzie ci wygodniej. Tak myślę.
       Zdjęłam nauszniki i odłożyłam je na szafkę, z której wzięłam pierwszą lepszą gumkę do włosów i zrobiłam dość schludnego kucyka. Nauszniki powróciły na swoje miejsce, a z moich ust wypadło ciche westchnienie zniecierpliwienia.
       - Już jest wszystko dobrze? Możemy iść?
       Przyjrzał mi się uważnie, lecz nie dostrzegając nic innego, czym mógłby przedłużyć moje szykowanie się do wyjścia, zrobił zniesmaczoną minę i oderwał się od powierzchni drzwi.
       - Chyba tak.

***

       To Luke prowadził cały trucht i szczerze mówiąc nie chciałam się przyznać, że zaczynałam za nim nie nadążać. Choć sama biegałam od dawna, nigdy nie miałam partnera do trasy. Miałam zupełnie inne tempo od niego i za nic nie umiałam się przerzucić na to jego. Przyzwyczajenie wzięło górę. Jednak omijając budynki i różne inne miejsca zdążyłam zauważyć, że kierujemy się w stronę jego mieszkania. W sumie, ja pewnie zrobiłabym tak samo.
       Był to spory kawałek do pokonania, więc na miejscu byliśmy po około trzydziestu minutach. Siedzieliśmy właśnie dokładnie tam, gdzie poprzedniego dnia prowadziliśmy miłą pogawędkę ze współlokatorem Luke'a. Przed nami parowała gorąca herbata, a ja mogłam wykazać się w tym, w czym byłam najlepsza, czyli w rozmawianiu. Chłopak opowiedział mi gdzieś między moim monologiem śmieszną historię o swoim przyjacielu i o tym jak musiał uciszać go, kiedy byłam w ich mieszkaniu po raz pierwszy.
       Mój głos zawiesił się, gdy do pomieszczenia wszedł wysoki chłopak i na pewno nie był to Michael. Luke mówił, że wyszedł gdzieś ze swoją dziewczyną i nie wie kiedy ma wrócić. Odwrócił się w naszą stronę i dopiero teraz zauważyłam, że ma na sobie tylko biały ręcznik przewiązany w pasie. Był zdziwiony to mało powiedziane. Jego roztrzepane brązowe loczki wydały mi się znajome. Zmrużyłam oczy, chcąc mu się lepiej przyjrzeć i zrozumiałam, że jest to ten sam chłopak, na którego trafiłam na ulicy wczorajszego dnia. Nie poznałam go od razu przez brak okularów, które niewątpliwie wczoraj miał. Teraz to ja byłam zdziwiona. Brunet opuścił ręce, które opadły wzdłuż jego ciała i dalej mi się przyglądał. Zaczęłam się zastanawiać jak ta cała scena musiała wyglądać z perspektywy Luke'a. Pewnie w ogóle nie wiedział o co chodzi, zresztą ja też byłam mocno zdezorientowana. W końcu spotkałam drugi raz tego samego obcego faceta i to jeszcze w mieszkaniu mojego przyjaciela. Tu było zbyt wiele tajemnic, o których nie wiedziałam kompletnie nic.
       Potrząsnęłam głową, mrugając kilka razy, aby przywołać się do porządku. Chłopak nadal stał w tym samym miejscu, z taką samą miną i szczerze powiedziawszy zaczynało mnie to śmieszyć. Nie mogąc się powstrzymać, uśmiechnęłam się lekko, co on odebrał chyba trochę inaczej niż bym tego chciała. Rozluźnił się i założył ręce na piersiach.
       - Znowu się spotykamy – rzucił, starając się jakoś rozładować atmosferę.
       - No... - zająknęłam się. - Co mam powiedzieć?
       - Proszę, tylko tak na mnie nie patrz – powiedział, a ja przywołałam na twarz coś, co powinno przypominać przyjazny uśmiech. - Albo wiesz co? Zaraz wracam, tylko coś na siebie włożę.
       Po tym szybko wybiegł z kuchni i słychać było już tylko kroki i głośne trzaśnięcie drzwiami.
       - Wy się znacie?
       Jego głos był dziwny i dopóki na niego nie spojrzałam, nie mogłam być pewna o co mu konkretnie chodzi. Patrzył na mnie smętnie, a palcami bawił się uszkiem od swojego zielonego kubka.
       - Spotkaliśmy się przypadkiem wczoraj, kiedy tutaj szłam. Poślizgnęłam się i pomógł mi wstać – spuściłam wzrok, przyznając się do swojej niezdarności. - To tyle. Nie wiedziałam, że go znasz.
       - Jest jeszcze dużo rzeczy, których o mnie nie wiesz – powiedział, a ja poczułam jak ujmuje mój podbródek, abym mogła spojrzeć mu w oczy.
       Pokręciłam głową, uśmiechając się szeroko i w tym momencie do kuchni wpadł brunet, robiąc niemały hałas, kiedy potknął się o próg i starał się utrzymać równowagę. Luke schował dłoń jakby mój policzek nagle zaczął go parzyć, a ja odchrząknęłam, wpatrując się wyczekująco na bruneta. Poprawił okulary na swoim nosie i uśmiechnął się w naszą stronę.
       - Tak... - powiedział, wygładzając czarne rurki na nogach. - Już jestem. Nie przeszkodziłem?
       - Nie, skądże – odparł Luke, wyprzedzając mnie, a tak się składa, że chciałam powiedzieć dokładnie to samo.
       - To dobrze – przytaknął chłopak, patrząc to na mnie, to na blondyna siedzącego obok mnie.
       - Może się przedstawisz, Ash? - spytał Luke, próbując powstrzymać śmiech, ale kiepsko mu to wychodziło. Brunet spojrzał na niego spod byka, bo rzeczywiście w całej tej sytuacji wychodził na nie posiadającego swojego zdania małego chłopczyka. Podszedł do mnie, wyciągając w moją stronę dłoń, którą od razu uścisnęłam.
       - Jestem Ashton – znowu ten mocny akcent, który teraz potraktowałam jako jego zaletę. - Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
       - Tak, ja też – odpowiedziałam. - Mam na imię Alison.
       - Ali, prawda? - powiedział z uśmiechem, jakby nagle sobie coś uświadomił. - To o tobie tyle się tu słyszy. Mówię ci, niedługo się stąd wyprowadzę!
       Zaśmialiśmy się, a tym razem dołączył do nas też Luke.
       - Przepraszam was, ale muszę lecieć – oznajmił brunet. - Mam coś ważnego do załatwienia. Do zobaczenia.
       Zniknął gdzieś w przedpokoju i po chwili ubrany w granatowy płaszcz, wyszedł z mieszkania, pozostawiając je w nienagannej ciszy. Słychać było tykanie zegarka w którymś z pokoi i ta cisza zaczęła mi przypominać okres, kiedy to byłam zdana tylko i wyłącznie na siebie i codzienne telefony od mojej mamy oraz Grace. Nie chciałam do tego wracać.
       - Chodź – usłyszałam szept, który był niepotrzebny w całkiem pustym mieszkaniu.
       Chłopak podniósł się ze swojego krzesła i wyciągnął rękę w moją stronę. Złapałam ją niepewnie, po czym wstałam i udałam się za nim do pokoju, który dzielił z Michaelem.
       - Dlaczego tu jest tyle damskich ciuchów? - w końcu zadałam pytanie, które chciałam zadać już dawno temu.
       - Dziewczyna Mike'a często tu przychodzi i jest tu wiele jej ubrań – wyjaśnił, po czym poprosił mnie, żebym usiadła na jednym z dwóch łóżek, które było bliżej wejścia do pokoju.
       Wypuścił leniwie moją dłoń i podszedł do szaf. Trzy razy powtórzył ten sam gest otwierania każdej z nich, lecz zaraz zamknął tą przy samym oknie oraz z wahaniem tą pośrodku. Przebierał między wieszakami i zaraz wyciągnął przetarte na kolanach, ciemne dżinsy i szarą kurteczkę przypominającą płaszcz. Rzucił je na łóżko, zaraz obok mnie i wrócił do grzebania w szafie.
       - To czemu tutaj nie zamieszka?
       - Co? - zdziwił się na moje nagłe pytanie, zapewne zapominając kontekstu.
       - Kristen – sprostowałam. - Czemu tutaj nie zamieszka?
       - Musi opiekować się swoją matką – odparł, zdejmując z wieszaka kurtkę, którą nosiłam ostatnim razem. Nie chciałam by i tym razem sprawiła mi pecha, ale przynosiła też dobre wspomnienia, o których nie miałam zamiaru zapominać. - Jest ciężko chora – dodał po chwili, na co przestałam przez chwilę oddychać.
       - Co? Kristen?
       - Nie-e – odparł, uśmiechając się na moją nieuwagę. - Jej mama. W ogóle mnie nie słuchasz.
       - O tobie mogłabym powiedzieć to samo – odcięłam się i na moich kolanach wylądowała owa skórzana kurteczka, którą tak bardzo sobie upodobałam.
       - Ubieraj się. Pokażę ci coś – odparł Luke, znikając za drzwiami z zamiarem założenia na siebie wybranych ubrań.

***

       Otwarte zostały przede mną szklane drzwi, które widziałam po raz któryś w ciągu czterech tygodni pobytu w tym kraju. Od progu doszedł mnie zapach nowości, która zazwyczaj pachną świeże książki, prosto z hurtowni. Rozejrzałam się po wielkim pomieszczeniu wypełnionym regałami i półkami, między którymi niejeden mógł się zgubić. Na wprost, po drugiej stronie stała długa lada, za którą stało kilka osób. Wszystkimi były kobiety, na oko trochę starsze ode mnie. Natychmiast przepełniła mnie złość, dlaczego to one, a nie ja, mogą tu pracować. Czy mi czegoś brakowało? Może tak, a ja zwyczajnie nie zdawałam sobie z tego sprawy.
       Poczułam na ramieniu czyjąś rękę, więc odruchowo odwróciłam głowę w tamtą stronę i napotkałam pocieszający uśmiech oraz pełne współczucia spojrzenie lśniących, niebieskich oczu.
       - Nie wiem dlaczego mnie tutaj przyprowadziłeś, ale nie podoba mi się to.
       Luke chwycił moją dłoń, chcąc dodać mi otuchy i ruszył przed siebie, więc ja nie miałam innego wyjścia jak iść z nim. Im bliżej byliśmy drugiego końca księgarni, tym bardziej chciałam stamtąd uciec. W pewnym momencie skręciliśmy w jedną z alejek, na końcu której znajdowały się drzwi. Gdy przez nie weszliśmy po uprzednim zapukaniu, znaleźliśmy się w małym pokoiku, urządzonym w biurko, przy którym stało kręcone krzesło, regał i dwie paprotki stojące na parapecie. Przy biurku siedziała kobieta około pięćdziesiątki w za dużym żakiecie i bluzce w okropnym kolorze. Miała dziwnie zrobione pasemka na bordowych włosach, a zza grzywki wystawały wąskie okulary bez oprawek.
       Jednak kiedy nas zobaczyła od razu szeroko się uśmiechnęła i wstała, chcąc nas powitać. Zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy byłam tu po raz pierwszy. 
       - Pan Hemmings, jak to dobrze, że pan już jest – powiedziała, a ja spojrzałam na chłopaka, jakbym chciała sprawdzić czy to nazwisko rzeczywiście do niego pasuje. Luke Hemmings. Całkiem nieźle.
       - To właśnie jest Alison McClaine – wskazał na mnie, całkiem zachowując powagę. - Mam nadzieję, że będzie dobrą pracownicą.
       Otwierałam już usta, żeby coś powiedzieć, ale zrezygnowałam pod stanowczym spojrzeniem chłopaka. Skinęłam głową w stronę kobiety, która odwzajemniła mój gest i wróciła za swoje biurko, siadając ponownie na kręconym krześle.
       - Twoja zmiana zaczyna się o dziewiątej, a kończy o piętnastej. O trzynastej jest przerwa na lunch. Mam nadzieję, że jesteś odpowiedzialna i nie spóźnisz się pierwszego dnia – dodała nieco ostrzej.
       - Oczywiście, że nie, proszę pani.
       - Od teraz - szefowo.

***

       - Widziałeś jak ona wyglądała?
       - Muszę ci przyznać, że to jest najgorzej ubierająca się kobieta jaką znam – odparł, śmiejąc się już któryś z kolei raz odkąd staliśmy na przystanku, czekając na nasz autobus.
       - Mam tylko nadzieję, że to nie jest ktoś z twojej rodziny – odparłam nagle wystraszonym głosem, patrząc na niego wielkimi oczami.
       - No coś ty! - wyparł się natychmiast. - Takie sprawy załatwiam tylko przez znajomych.
       Poczułam jego dłoń splątującą się z moją i byłam mu niezmiernie wdzięczna, bo biło od niej przyjemne ciepło.
       - Ale skąd wiedziałeś, że... - zaczęłam, specjalnie nie dokańczając, bo wiedziałam, że Luke będzie wiedział o co chodzi.
       - Czy nie mówiłem ci przypadkiem, że jeszcze wiele o mnie nie wiesz? - spytał retorycznie, wyciągając końcówkę zdania.
       Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł, który postanowiłam wykorzystać.
       - Nie poszedłbyś ze mną i Kristen na koncert do Metro Theatre? - spytałam, za co zostałam nagrodzona nieprzeniknionym spojrzeniem. Staliśmy tak długa chwilę, a między nami panowała cisza. Zaczęłam się niecierpliwić, gdy chłopak zdecydował się jednak odpowiedzieć.
       - Na pewno pójdę – uśmiechnął się w sposób znany jedynie jemu, a ja dostrzegłam za nim nadjeżdżający autobus.
       - Mam jeszcze jedno pytanie – rzuciłam, chcąc przywołać znów jego uwagę.
       - Tak?
       Zawahałam się jednak, myśląc nad tym, czy rzeczywiście warto jest pytać się go skąd wiedział jak mam na nazwisko. Nie chciałam pokazać, że nie uważałam, gdy mówił, że „jeszcze wiele o nim nie wiem”. On miał swoje sposoby na dowiadywanie się o różnych rzeczach, a ja przekonałam się o tym już wiele razy.
       - A zresztą... Nieważne – odparłam tylko i pierwsza wsiadłam do autobusu, po tym jak przepuścił mnie w jego drzwiach.


Wracam z tym oto rozdziałem. Mam nadzieję, że nie przynudzam i ktoś to w ogóle czyta. W sumie informuję prawie 30 osób, więc... Whatever, jeśli jest ktoś taki, kto chciałby się jeszcze dopisać do listy informowanych zapraszam tutaj lub bezpośrednio na mojego twittera, którego macie tutaj.
Tropicselly