sobota, 16 listopada 2013

Rozdział czwarty



          Niewątpliwie wolałabym zobaczyć coś zupełnie innego.
          Istny nieporządek na głowie, strasznie wyglądające worki pod oczami, samo zamykające się powieki i blada twarz. Z takim potworem musiałam się zmierzyć dzisiaj rano w łazienkowym lustrze. Zanim doprowadziłam do ładu same włosy, minęło trochę czasu, a jeszcze reszta...
          Sama nie wiedziałam, dlaczego od początku dnia miałam taki dobry humor, ale najwyraźniej mi to służyło. Zbytnio nie przejęłam się odbiegającym od normy wyglądem, tylko zachowywałam się, jakbym mogła się pokazać ludziom na oczy. Byłam w moim pierwszym, osobistym mieszkanku i czułam, że rozpiera mnie energia. Jak to by powiedział nastolatek „Helloł?! Wolna chata!” Byłam już we wszystkich pomieszczeniach, utwierdzając się w przekonaniu, że nie straszy tu żaden duch. Nawet taki z duszą towarzystwa.
          Uśmiechnęłam się pod nosem, napierając na drzwi lodówki, chcąc tym samym ją zamknąć. Obładowana jedzeniem, jakoś przedostałam się do blatu i wyłożyłam produkty w wolnym miejscu. Wypuściłam z płuc powietrze, podziwiając swoją dobrze wykonaną pracę.
          - Jeszcze będziesz się miała czym szczycić, mistrzyni!
          Głośne miauknięcie dobiegło z głębi mojej sypialni, więc w pierwszej chwili przestraszyłam się nie na żarty. Pobiegłam do pokoju i zaczęłam grzebać w torbach i szafkach, szukając odpowiedniej rzeczy. Odsunęłam szufladę szafki nocnej i zobaczyłam moją komórkę, więc od razu złapałam ją i weszłam w ustawienia. Po pierwsze – przycisz, po drugie - zmień ten irytujący dzwonek.
          Po wykonaniu odpowiedniej czynności mogłam odczytać otrzymanego SMSa. Nadawcą był posiadacz zdobytego przeze mnie wczoraj numeru.

„Numer mieszkania?”

          Musiałam się dobrze zastanowić, żeby zrozumieć treść. Z niej wynikało, że albo się zgubił, albo pytał się gdzie mieszkam. Przyjęłam tą drugą wersję i wysłałam mu w odpowiedzi właściwą liczbę. Wzruszyłam ramionami i rzuciłam telefon, który wylądował bezpiecznie na miękkiej pościeli. Udałam się w drogę powrotną, lecz gdy byłam w drzwiach dotarł do mnie dźwięk mojego dzwoniącego telefonu. Zamknęłam oczy i westchnęłam ciężko, po czym złapałam urządzenie i odebrałam.
          - Halo? - odezwałam się.
          - Cześć, córeczko – usłyszałam głos mojej mamy i przejechałam dłonią po twarzy. Zapomniałam. - Czemu nie zadzwoniłaś? Martwiłam się.
          - Przepraszam, kompletnie wyleciało mi to z głowy, ale już ci wszystko opowiadam.
          - No mam nadzieję – westchnęła. - Może uda ci się jakoś zrekompensować.
          Zaśmiałam się, wyobrażając sobie jej minę.
          - Muszę ci przede wszystkim podziękować za to mieszkanie! Skąd wiedziałaś, że będzie mi się podobać?
          - Ah, no widzisz, matki powinny wiedzieć co nieco o swoich własnych dzieciach – wyjaśniła. - A co tam jeszcze u ciebie? Przyjęli cię? Chwal się!
          - Nie chce mi się o tym mówić – odparłam, rzeczywiście nie chcąc brnąć w to dalej.
          - No dobra, a poznałaś już tam kogoś? - mama zmieniła szybko temat, chociaż wiedziałam, że przy najbliższej okazji wyciągnie ode mnie wszystko. - Przynajmniej to mi powiesz?
          - Tak, poznałam jednego faceta. Nawet miły – rzuciłam od niechcenia.
          - Uuu, no to gadaj. Jaki jest? Przystojny? Wolny? Jak ma na imię?
          - Uh, mamo, to tylko znajomy – broniłam się, lecz nie słysząc odpowiedzi, przełamałam się i dodałam - Odprowadził mnie wczoraj do domu.
          Rozległ się dzwonek do drzwi. Nie spodziewałam się gości o tej porze, a poza tym kto mógłby do mnie przyjść?
          - Zaczekaj mamo. Ktoś dzwoni do drzwi.
          - Mmm... szybka jesteś.
          Przystanęłam i przewróciłam oczami. - Mamo!
          - No co? Czy ja coś powiedziałam? - jak zwykle udawała niewiniątko.
          Przekręciłam klucz i otworzyłam masywne drzwi. Moim oczom ukazała się postać wysokiego blondyna, ubranego w zwykły dres. Wyjmował z uszu białe słuchawki i było po nim widać, że żuje gumę.
          - Hmm niech zgadnę. Właśnie przed tobą stoi, a ty nawet nie wpadłaś na to, żeby pozbierać szczękę z podłogi? - zareagowałam, stosując się do jej uwagi, która była jak najbardziej trafna. Ona jednak znała mnie lepiej niż własną kieszeń. - No weź mi coś powiedz, bo zaraz oszaleję! Albo poproszę go, żeby ze mną porozmawiał.
          Przestraszyłam się i postarałam się wymyślić coś, żeby jak najszybciej zakończyć tą rozmowę. Chłopak uśmiechnął się, opierając dłonie na biodrach.
          - Em, przepraszam, mamo, ale muszę już kończyć – palnęłam. - Woda mi się gotuje, na razie! Zadzwonię później!
          Rozłączyłam się w naprawdę błyskawicznym tempie i odłożyłam komórkę na szafkę. Wypuściłam powietrze ze świstem i stanęłam twarzą w twarz z chłopakiem, przywołując na usta uśmiech.
          - Cześć – powiedział próbując się nie śmiać. - Przeszkodziłem?
          - Nie, skądże – powiedziałam szybko, przytrzymując się drzwi. - Gadałam z moją mamą.
          - Okej, nie wnikam – przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą. - Idziesz ze mną?
          - Ale, przepraszam, że gdzie? - spytałam zdziwiona, mierząc go pytającym wzrokiem.
          - No a nie widać? Biegać kochana – powiedział, przypatrując się mi jakby tłumaczył coś małemu dziecku. - Wkładaj coś luźnego i wychodzimy.
          Podszedł bliżej mnie i przez chwilę patrzył na mnie z góry, po czym wyminął mnie i rozsiadł się na kanapie. Zatrzasnęłam drzwi i udałam się do mojego pokoju, by wybrać jakieś zdatne ciuchy. Nie chciałam się z nim wykłócać, bo zapewne i tak by mi to nie wyszło. A zresztą powinnam coś ze sobą zrobić, żeby nie nudzić się całymi dniami i złapać trochę kondycji. Biegałam już kiedyś, ale przerwałam, a później o tym zapomniałam i byłam zbyt leniwa, żeby do tego wracać. Choć i teraz niezbyt miałam ochotę, to spędzenie trochę czasu w towarzystwie Luke'a wygrywało nad siedzeniem do wieczora przed telewizorem, oglądaniem powtórek dennych seriali i objadaniem się popcornem.
          Ubrana w mój stary strój do biegania, który o dziwo był na mnie jeszcze dobry, wpadłam do kuchni, wyciągając ze zgrzewki małą butelkę niegazowanej wody. Chłopak stał w progu i patrzył na moje poczynania. Gdy nasze spojrzenia się spotkały uśmiechnęłam się, co on natychmiast odwzajemnił. Wyminęłam go i otworzyłam drzwi wejściowe z zamiarem opuszczenia domu, ale on nadal stał i patrzył się na mnie z uśmiechem.
          - No co, nie idziesz? - spytałam, a on wskazał palcem na moje stopy, więc odruchowo przeniosłam tam swój wzrok. Okazało się, że przez swoje dzisiejsze nietypowe zachowanie jestem tak roztargniona, żeby zapomnieć założyć chociażby jakichś butów. - Ups?
          Wcisnęłam szybko pierwsze lepsze adidasy i z czerwieniejącymi policzkami wyszłam z mieszkania gdzie czekał już na mnie śmiejący się Luke. Poklepał mnie po ramieniu i zaczął się oddalać. Dowiedziałam się, że moja kondycja nie jest jeszcze wcale taka najgorsza, kiedy udało mi się dogonić go po kilku sekundach.

***

          Chodziłam od jednego pomieszczenia do drugiego, co chwila biorąc coś do ręki, przyglądając się temu i odkładając na jego miejsce. Przytakiwałam i uśmiechałam się sama do siebie, nie dowierzając, że mam taką przyjaciółkę.
          - Żartujesz sobie ze mnie, prawda? - spytałam, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
          - To chyba ty sobie żartujesz! - odparła, równie rozbawiona, co ja.
          - A ja to niby z czym?! - zdziwiłam się, a brzuch bolał mnie od tej całej głupiej radości.
          W odpowiedzi otrzymałam kolejną salwę śmiechu i zdążyłam zapomnieć o moim pytaniu. W pewnym momencie po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
          - Halo? Jesteś tam, Gracie? - spytałam zaniepokojona, po czym usłyszałam cichy szmer. - Hej?!
          - Jesteś pewna, że wszystko w porządku? - usłyszałam wreszcie głos.
          - No jasne, nie musisz wpadać z kontrolą – zażartowałam.
          - Dobra, jak coś się będzie działo to dzwoń natychmiast i nawet się nie zastanawiaj.
          - Pewnie. Trzymaj się i też się odzywaj kiedy chcesz – odparłam.
          - Nie ma sprawy. Do usłyszenia.
          Położyłam telefon na blacie w kuchni i oparłam brodę na rękach, wpatrując się w niego. Zerknęłam przez okno, za którym było już bardzo ciemno, a nikłe światło dawało tylko kilka latarni ulicznych, rozstawionych daleko od siebie. Niebo rozświetlał księżyc w pełni oraz miliony jasnych gwiazd i gwiazdek, migoczących lżej lub mocniej. Słychać było, jak co chwila przejeżdżał jakiś pojazd, a poza tym ciszę przerywał tylko tykający zegar. Westchnęłam i wyprostowałam się, przekrzywiając lekko głowę i obserwując niesamowicie wyglądające niebo.
          Poczułam nagle, że moje ciało oplatają czyjeś ramiona, przyciągając mnie mocno do siebie. Chciałam wydobyć z siebie krzyk, jednak dłoń tego kogoś – najprawdopodobniej mężczyzny - powędrowała do moich ust uniemożliwiając mi wydobycie jakiegokolwiek dźwięku. Nieznajomy trzymał mnie w ciasnym uścisku i podnosząc mnie, zaczął zmierzać w stronę wyjścia. Próbowałam się wyszarpać, a moje nogi kopały go, lecz pozostał nieugięty i łokciem otworzył sobie drzwi wejściowe, po czym wyszedł na korytarz. Wyniósł mnie na zewnątrz, a ja poczułam zimno, ogarniające mnie całą. Zatrzymał się przy ścianie kamienicy, a ja straciłam siły by dalej krzyczeć i ostatecznie zamilkłam. Mężczyzna wypuścił mnie i ustawił plecami do ściany. W zaułku, w którym się znajdowaliśmy było zbyt ciemno, bym mogła zobaczyć jego twarz.
          Byłam wolna i mogłam uciekać, lecz nie robiłam tego, bo coś nakazywało mi zostać w miejscu i mówiło, że jeśli się chociaż poruszę może być ze mną naprawdę źle. Wdychałam i równie szybko wydychałam chłodne, wieczorne powietrze, robiąc to za każdym razem ze świstem. Moje oczy rozszerzyły się, a ja czekałam na jego krok.
          Podszedł do mnie bliżej, więc chcąc zachować swoją przestrzeń osobistą, cofnęłam się, napotykając zimną ścianę. Wtedy usłyszałam dźwięk jakby odpalania zapałki i po chwili ciemność rozjaśnił jasnopomarańczowy płomień.
          - Już myślałem, że mi uszy pękną – powiedział. - I będę miał pewnie siniaki przez ciebie.

Przepraszam za opóźnienie i za to, że rozdział jest taki nudny.

Tropicselly