środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział dwunasty


  Rozejrzałam się kilkakrotnie we wszystkie możliwe strony, ciągle obracałam się wokół własnej osi, a dookoła wciąż widziałam tylko intensywnie zieloną trawę oraz tylne ściany wysokich miejskich budynków. Między tymi dwoma obszarami znajdował się szeroki na kilka metrów pas ziemi, na którym stałam. Nie było widać końca żadnego z trzech różnych fragmentów. Zaczęłam się zastanawiać, jak długo musiałabym iść, żeby dotrzeć do końca tego dziwnego miejsca i dlaczego tuż za murami miasta istnieje dzikie pole, o którym nikt mi wcześniej nie powiedział.
  Przez bezradność jaką odczuwałam miałam ochotę płakać. Uspokajając drżący oddech, zaczęłam krzyczeć pierwsze słowa, które przyszły mi do głowy.
  - Luke, wracaj tu, proszę! Gdzie jesteś?! Nie chcę zostawać sama! - nie byłam pewna, jak głośno krzyczałam, bo ciągle starałam się to robić głośniej, ale w pewnym momencie mój głos stał się niewyobrażalnie wysoki. - Nie lubię, jak tak robisz, dobra?! - zrobiłam kilka kroków w stronę wysokich źdźbeł trawy i zaczęłam rwać je po kolei, odrzucając ich części za siebie. - Powiedz coś, jeśli mnie słyszysz! - to było ostatnie, co powiedziałam, gdyż wiedziałam, że jeśli wydobędę z siebie choćby jeden dźwięk, zacznę płakać, a to było ostatnie czego chciałam.
  - Nie bój się, idź przed siebie! - usłyszałam, gdzieś daleko głos Blondyna i na moje usta wpełzł powoli uśmiech ulgi.
  Nie byłam pewna co do drugiego polecenia, ale jeśli tym sposobem miałam się znaleźć bliżej niego i dalej od strachu, iż zostałam porzucona na skraju dziczy, uległam od razu. Odgarnęłam na boki źdźbła i powoli wkroczyłam na ścieżkę, która była najbardziej klaustrofobicznym miejscem w jakim kiedykolwiek byłam. Patrząc cały czas pod nogi, przemierzałam drogę o niewiadomej długości i z każdym kolejnym krokiem byłam coraz bardziej zniecierpliwiona.
  Jednak chwilę później otworzyłam szerzej oczy, ponieważ znalazłam się na wolnej przestrzeni, a moje dłonie nie napotykały na swojej drodze żadnego oporu. Stałam w kręgu krótko ściętej trawy, pośrodku którego stał mały okrągły stoliczek przykryty białym obrusem powiewającym na lekkim wietrze i dwa krzesła. Stół był zastawiony jak w profesjonalnie urządzonej restauracji, łącznie z chłodzącym się szampanem. Obok tego wszystkiego stał Luke z rękami za plecami, przygryzając wargę, gdyż zapewne liczył na moją opinię.

***

  W tym samym czasie na drugiej półkuli, dziesięć tysięcy mil na północny-zachód od Sydney w swoim małym pokoiku na piętrze siedziała brunetka, wlepiając swoje błękitne oczy w ekran komputera. Naciskała szybko literki na klawiaturze, a przy każdej uzyskanej od swojego rozmówcy odpowiedzi uśmiechała się coraz bardziej i wcale nie starała się tego powstrzymać.
  Właśnie wybuchnęła śmiechem, choć przeczytany żart nie był aż na tyle śmieszny. Uśmiech utknął na jej twarzy, lecz kiedy opierała się na rękach wciąż wpatrując się w ostatnie napisane przez niego słowa, nie miała pomysłu, co może mu jeszcze o sobie opowiedzieć. Jedyną istotną rzeczą, która dotychczas została ich wzajemną niewiadomą, były ich imiona. Grace podrapała się po policzku, myśląc jakby zaproponować chłopakowi przedstawienie się, choć mogłoby się to wydawać proste. Z łatwością mówiła mu o sobie i czytała o jego charakterze, lecz nie potrafiła wyjawić mu tej najprostszej rzeczy. Odetchnęła głęboko, przesuwając palcami po klawiaturze. Napisała wiadomość i po kilkukrotnym jej przeczytaniu wysłała ją.

     „Mogłabym wiedzieć jak masz na imię?”

  Czekała z bijącym sercem i z każdą sekundą była coraz bardziej zniecierpliwiona. Czuła, że zaczęła się narzucać i wystraszyła swojego rozmówcę. Zaczęła stukać w blat biurka, gdy na ekranie pojawiły się trzy migające kropki, oznaczające pisaną przez chłopaka odpowiedź. Chwilę później kropki zniknęły, a na ich miejscu pojawiła się odpowiedź.

     „Jasne”

  Grace wpatrywała się w to słowo z dziwnym wyrazem twarzy. Tak, Gracie, on się z ciebie nabija. Nie dała jednak za wygraną i szybko wklepała poprawione pytanie.

     "To jak masz na imię?"

  Tym razem rozmówca nie odpowiadał znacznie dłużej i Gracie zaczynała się niecierpliwić. Po kilku minutach ciszy wstała, po czym przeszła pokój wzdłuż i wszerz kilkanaście razy. Zatrzymała się nagle na wprost biurka i kiedy już chciała zamknąć laptop, rozbrzmiał dźwięk, na który czekała. Opadła na krzesło, które zaskrzypiało krótko na ten nagły ciężar, i przeczytała na głos imię chłopaka. Za drugim razem, gdy je wypowiedziała, zakryła usta dłonią, gdyż kojarzyło jej się ono tylko z jedną osobą. Wydało jej się to jednak absurdalne, lecz zerknęła jeszcze raz na ekran, upewniając się, czy aby na pewno dobrze przeczytała. W końcu znała tylko jedną osobę o tym imieniu.

     "Ashton"

***

  - Wow.
  Tylko tyle udało mi się wydusić, patrząc na to wszystko. Luke podszedł do mnie, złapał mnie za rękę i zaprowadził do stolika. Odsunął  krzesło, bym mogła usiąść i gdy już to zrobiłam, udał się na swoje miejsce naprzeciwko mnie. Uśmiechnął się do mnie i nalał do dwóch wysokich kieliszków bursztynowo-złotego trunku. Podniósł swój, a po chwili ja uczyniłam to samo i stuknęliśmy nimi delikatnie o siebie. Upiłam bardzo skromny łyk i odstawiłam kieliszek na stół obok talerza spaghetti.
  - Smacznego – powiedział Blondyn i zabrał się do jedzenia.
  Obserwowałam go przez jakiś czas, ale kiedy zauważył, że mu się przyglądam, spuściłam głowę i sama zaczęłam jeść.
  Po mniej więcej dwudziestu minutach wypijałam trzeci kieliszek szampana, śmiejąc się razem z chłopakiem ze wszystkiego, o czym mówiliśmy. Nie byłam pijana. Byłam szczęśliwa.
  - I naprawdę naszykowałeś to wszystko sam? - zdziwiłam się.
  - Niezupełnie, ale większość tak – odpowiedział.
  W tym najmniej oczekiwanym momencie zadzwonił mój telefon. Na ekranie wyświetlało się zdjęcie i numer Ashtona.
  - Hej Ash, coś się stało? - przeszłam od razu do rzeczy, gdyż chciałam jeszcze długo rozmawiać z Lukiem o wszystkim i o niczym i nie chciałam tego przerywać.
  - Przepraszam, że wam przeszkadzam w romantycznej kolacji - pewnie cała Australia już wie, że jesteśmy na kolacji - ale pilnie potrzebuję twojej pomocy, Ali - drugą część zdania wypowiedział absolutnie poważnie, przez co przestraszyłam się nie na żarty.
  - Ashton, co się dzieje? - wstałam z krzesła, a Luke patrzył na mnie ze skupieniem.
  - Nic mi nie jest, tylko muszę ci coś natychmiast powiedzieć. To nie może czekać.
  Oparłam się jedną ręką o stół, wypuszczając powoli powietrze.
  - Nie strasz mnie - zganiłam go. - A co to takiego się stało, że chcesz mnie prosić o radę, co? - zainteresowałam się.
  Potem kilka rzeczy zdarzyło się w jednej chwili. Machnęłam ręką, przewracając kieliszek z szampanem, a zrobiłam to tak mocno, że prawie straciłam równowagę. Nie chcąc do tego dopuścić, podparłam się stołu, lecz nie było czasu na wybranie miejsca bez odłamków szkła. Później poczułam ostry ból w dłoni i zobaczyłam wpływającą spod niej krew. Ostatnie, co pamiętam to osuwanie się na ziemię i jednoczesny krzyk Luke'a i Ashtona w różnych tonacjach:
  - Alison!

***

  Jeszcze nigdy nie bolała mnie tak głowa. Ba, ona była rozrywana od środka i czułam, że jeśli zaraz czegoś nie zrobię, jej szwy nie wytrzymają. Chciałam krzyknąć, żeby dali mi jakąś tabletkę, ale nie miałam siły, żeby wydusić choćby jedno słowo. Postanowiłam spróbować otworzyć oczy i zobaczyć czy przynajmniej to będę w stanie zrobić. Spodziewałam się jasnego światła, kłującego mnie do głębi, lecz zamiast tego, powoli rozchylając powieki, napotkałam delikatne światełko z końca pokoju. Zamrugałam kilka razy, starając się wyostrzyć sobie obraz. Pomieszczenie przypominało mi dawny pokój Luke'a, gdy jeszcze mieszkał z chłopakami, ale nim nie było. Chociaż, teraz wszystko przypominało mi wszystko.
  Na mojej twarzy pojawił się leniwy uśmiech, kiedy zobaczyłam blondyna, który przypatrywał mi się uważnie, podpierając głowę na ręce. Odwzajemnił uśmiech delikatnie, a wierzchem wolnej dłoni przejechał po moim policzku. Ledwo zauważalnie pokręcił głową.
  - Co ja się z tobą mam, mała.
  Patrzył na mnie i założę się, że patrzyłby tak jeszcze długo, gdybym się nie odezwała.
  - Gdzie jestem? Co się stało?
  Odsunął się ode mnie, by rozsiąść się na plastikowym, niebieskim krześle.
  - Jesteśmy w szpitalu - wyjaśnił. - Skaleczyłaś się w rękę i zemdlałaś.
  Tylko tego mi brakowało. Podniosłam ręce i zakryłam nimi twarz.
  - No, to już wiesz jak reaguję na krew. Nawet swoją.
  Luke wytłumaczył mi dokładnie, co się później wydarzyło i ile tu leżałam. Za oknami było kompletnie ciemno i z tego co mówił chłopak, było grubo po północy. Powiedział, że siedział przy moim łóżku cały czas, czekając aż się obudzę. Ashton był tutaj, ale gdy zaczęło się ściemniać musiał wrócić do domu. Blondyn próbował dowiedzieć się od niego, co chciał mi powiedzieć, ale skończyło się na stanowczym spojrzeniu i stwierdzeniu, że „to poufne”.
  - Powiedział, że wpadnie jutro rano i ci wszystko wytłumaczy – uspokoił mnie. - A teraz prześpij się trochę. Jesteś zmęczona.
  Przewróciłam oczami, choć wiedziałam, że miał w tym momencie rację.
  - A ty?
  Przejechał palcem po moim policzku i westchnął.
  - Zostanę tutaj, jeśli chcesz – powiedział.
  Uśmiechnęłam się do niego i miałam nadzieję, że odczyta to jako tak, bo na więcej nie miałam już dzisiaj siły.

Nawet nie mam się czym usprawiedliwiać. Po prostu brak mi mobilizacji do pracy. Jedyne na co mam nadzieję to to, że jest jeszcze ktoś, kto chce czytać dalej to fanfiction.
Pomijając moje rozżalanie się, jestem bardzo wdzięczna za wszystkie miłe komentarze, które piszecie. Nawet nie wiecie, jak kilka małych słów może sprawić komuś tyle radości. Jesteście kochane, dziękuję x

Jeśli chcecie zostawić na moim blogu reklamę swojego opowiadania, zapraszam do zakładki "SPAM".
Tropicselly