piątek, 13 grudnia 2013

Rozdział piąty



          Co mówi się w takich momentach? Czy istnieje poradnik na sytuacje kryzysowe bądź zagrożenia opinii bycia normalną osobą? Może ktoś wie i mógłby pomóc trzęsącej się dziewczynie? Ona tu umiera ze wstydu, no błagam, ludzie!
          Ogień zmienił się w jasnoniebieską kropkę falującą lekko, aż zniknął i tylko delikatnie tlił się, co irytowało zwykle innych. Jednak ja nie miałam nic przeciwko temu. Lubiłam zapach świeczek w świąteczne wieczory, wspierany przez stojącą na półce pomarańczę naszpikowaną goździkami. Kojarzyło mi się to z rodzinnymi chwilami i wiele z nich było tylko zatartym rąbkiem wspomnień, do którego nie miałam pewności, czy wydarzyło się to naprawdę, czy był to tylko zbyt wspaniały sen. Boże Narodzenie to zawsze kilka osób siedzących wokół choinki, by zaraz rzucić się na prezenty i śmiać się do końca dnia. Wielki czas, mali ludzie...
          Sprzed moich oczu zniknął zarys zapałki, słabo widoczny w mroku, który na powrót wtargnął między nas. Ciche westchnienie i zaraz owa sprawczyni zajścia wylądowała na równej kostce. Blondyn zatrzymał swój wzrok, jakby zobaczył coś niespodziewanego i nadzwyczajnego. Kucnął, opierając ręce na kolanach i wyciągnął palec w kierunku ziemi.
          - Zobacz – powiedział ledwo dosłyszalnie, jakby bał się spłoszyć swoje znalezisko.
          Zrobiłam to samo, co on, czując, że drętwieją mi palce i długo tak już nie wytrzymam, jednak starałam się tego nie pokazywać. Wytężyłam wzrok i zobaczyłam, że pokazuje mi malutki płatek śniegu, który zaczynał się już topić. Zdziwiłam się, widząc to, gdyż do zimy było jeszcze daleko. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz, a na skórze pojawiła się gęsia skórka, co nie umknęło uwadze Luke'a. Jego oczy się rozszerzyły, a wargi zadrżały.
          - Boże, kompletnie zapomniałem, proszę, wybacz mi. Już cię stąd zabieram – mamrotał bez ładu i składu, a jego policzki pokrył słabo widoczny w ciemności rumieniec.
          Z niewiadomych przyczyn uznałam to za niewiarygodnie słodkie. Nie zdążyłam się nawet nadziwić moimi myślami, ponieważ jego bluza wylądowała na moich ramionach, a on chwycił mnie jedną ręką za plecy, a drugą pod kolanami i uniósł mnie, przez co pisnęłam głośno.
          - Shhh... Chyba nie chcesz, żebym dostał ochrzan od jakiegoś nietolerancyjnego sąsiada? – upomniał mnie, więc przyznałam mu rację i zamknęłam na kłódkę swoją wygadaną buźkę.
          Owinęłam ramiona wokół jego szyi i oparłam głowę na jego klatce piersiowej. Miałam ochotę zadać mu miliony pytań, lecz powstrzymywałam się naprawdę długo, za co mogłabym dostać złoty medal. Szliśmy – a raczej on szedł - w milczeniu, w nieznanym mi kierunku, a ja nie czułam, by cisza między nami mu przeszkadzała. Pewnie był mi wdzięczny za niewymuszanie na nim tłumaczenia mi wszystkiego, co się tutaj działo, ale zdziwiłby się zapewne, gdybym nakrzyczała na niego teraz za porwanie mnie z mojego własnego domu i niepozwolenie na porządne ubranie. A miałam taką ochotę. I to wielką.
          Rozglądałam się na prawo i lewo, starając się wyłapać choćby jeden szczegół przypominający mi swoim wyglądem miejsca, w których zdążyłam już być podczas tych niespełna dwóch dni. Nic jednak nie rzuciło mi się w oczy, lecz budziło się we mnie coraz większe zdezorientowanie. A co jeśli on chce mnie wywieźć gdzieś, zgwałcić i na końcu zabić, żebym się nie wygadała? Znam go przecież bardzo krótko – mógł okazać się najgorszym typkiem.
          Zaraz, zaraz Alison. Co ty bredzisz? Luke nie wygląda na gwałciciela ani seryjnego mordercę. Masz swój rozum i wiesz, że jest niegroźny. Idiotka z ciebie, wiesz? Jeszcze gadasz sama ze sobą...
          Moje spojrzenie spoczęło na twarzy chłopaka. Jego jasnoniebieskie oczy migotały w świetle mijanych przez nas latarni, a usta zostały lekko rozwarte. Spod nich wydobywał się oddech widoczny w chłodnym powietrzu jako obłoczki pary. Czarne rzęsy rzucały długie cienie na jego policzkach. Wyglądał na zniecierpliwionego. Wypalałam swoim wzrokiem dziurę w jego twarzy, a on zdawał się tego nie zauważać. Nie miałam zamiaru przestać, bo wydało mi się to ciekawe i jednocześnie zabawne, że mogę mu się tak po prostu przypatrywać, a on nic sobie z tego nie robi. Oblizał swoje wargi i zerknął przelotnie w moje oczy. Jego usta wykrzywiły się w uśmiechu kiedy ponownie wpatrywał się w drogę przed nami. Odchrząknął, jakby chciał przywrócić poważną minę. Udało mu się, lecz już po chwili zaczęło mnie to irytować, więc dźgnęłam go palcem. Dalej nic. Jeszcze brakowało tylko, żeby gwizdał i kiwał głową na prawo i lewo.
          Zatrzymał się i spojrzał mi w oczy uśmiechając się szeroko. Za nic nie dało się nie odwzajemnić tego gestu. Patrzyliśmy na siebie przez moment w milczeniu, po czym wybuchnęliśmy niepohamowanym śmiechem. Zakryłam wolną dłonią twarz, mrużąc mocno powieki. Luke zamilkł nagle, choć słychać było, że z trudem powstrzymuje kolejne napady śmiechu. Zaczął znów iść, a ja nie reagowałam. Może powinnam zapytać dlaczego tak nagle przestał albo chociaż się zainteresować? Ehh...
          Nie zauważając tego, odpłynęłam do krainy słodkich snów wtulona w jego tors.

***

          Obudziłam się, czując lekkie uderzenie w ramię. Powoli podniosłam powieki, lecz widziałam tylko niewyraźnie biały materiał. Odsunęłam się, by lepiej zidentyfikować swoje położenie. Zmięłam w dłoni koszulkę z logo Blink 182, nienależącą do mnie. Poczułam, że ramiona, które mnie podtrzymują, zacieśniają swój uścisk, jakby ktoś bał się, że mogę... spaść. Mój dosyć rozbudzony już umysł stwierdził, że znajduję się dużo wyżej niż powinnam i na dodatek leżę, trzymana przez Luke'a. Jasne światło oślepiło mnie na moment, przez co musiałam, zaspana, zasłaniać się ręką.
          - Przepraszam, że cię obudziłem... – usłyszałam cichy głos, a jego dłoń odsunęła moją, bym mogła na niego spojrzeć. Przyzwyczajałam się do sztucznego światła z niechęcią. - ...ale potrzebna mi jesteś przytomna – postawił mnie delikatnie na nogi, więc do tego też musiałam się przyzwyczajać.
          Spojrzałam na niego zdezorientowana, a on tylko lekko się uśmiechnął i wszedł przez drzwi po mojej prawej stronie do jakiegoś pokoju. Podążyłam za nim, zdając sobie sprawę, że nie jestem w swoim mieszkaniu.
          - Mieszkasz tutaj? - spytałam, zanim zdążyłam pomyśleć. Sen robi swoje... - W ogóle ile ja spałam? Gdzie my jesteśmy? Czemu nie zaprowadziłeś mnie do domu?
          Chłopak uklęknął przy szafie i otworzył ją. Moim oczom ukazało się kilkanaście par spodni, bluzek i różnych innych dziwnych strojów. Co większa – damskich.
          - Tak, mieszkam tu – odparł przebierając w wieszakach, zbyt zajęty, by na mnie spojrzeć. - Spałaś kilkanaście minut, a ja nie chciałem cię budzić, bo nie miałem odwagi.
          Ściągnęłam brwi, dziwiąc się całej sytuacji. Skoro tu mieszka, a są tu też damskie ciuchy, to raczej nie powinnam się narzucać. Zrobiłam z siebie zagubioną idiotkę z niezamkniętymi drzwiami. Otwierał mi szafę z ubraniami swojej prawdopodobnej dziewczyny, której styl był zupełnie przeciwny od mojego. Ciemne podkoszulki, za dużo odsłaniające kiecki, podziurawione i poszarpane spodnie...
          Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem, lecz ja nie miałam czasu i chciałam jak najszybciej wszystko wyjaśnić i zwyczajnie odejść, jakby nic się nie stało.
          - A dlaczego...
          - Może po prostu dam ci coś swojego – przerwał mi, wybiegając z pokoju na chwilę.
          Wrócił za niecałe pół minuty z białym podkoszulkiem i skórzaną kurtką. Podał mi wszystko z niepewnym wyrazem twarzy.
          - Załóż to. Chyba, że chcesz zamarznąć.
          Stał przez chwilę, lecz pod wpływem mojego znaczącego spojrzenia opuścił pomieszczenie, przymykając drzwi. Zrzuciłam z siebie błękitną bokserkę, a zamiast niej założyłam koszulkę Luke'a z wielką, żółtą buźką, która była lekko przyduża. Wcisnęłam ręce w rękawy kurtki i zauważyłam, że przez ich znaczną długość mogę schować w nich całe dłonie, więc na pewno nie skończę z odmrożeniami. Wyszłam ostrożnie z pokoju, lecz na korytarzu nikogo nie było. Spanikowałam i już chciałam uciec, lecz zza drzwi, naprzeciwko których stałam wydobył się przytłumiony krzyk. Chciałam już iść tam i sprawdzić co się stało, ale z pokoju wyszedł chłopak, na którego czekałam. Było to co najmniej dziwne.
          - Emm coś się stało? - spytałam zdziwiona.
          - Nie, nie – odparł szybko, ze sztucznym uśmieszkiem przyczepionym do twarzy. - Wszystko okej, możemy już wychodzić – powiedział, obracając mnie w stronę drzwi i pchając mnie w ich stronę.
          Nie opierałam się, więc już za chwilę staliśmy na ganku.
          - Nie zamykasz? - zapytałam, gdy zaczęliśmy oddalać się od jego domu.
          Przejechał dłonią po swoich włosach, zaczesując je palcami do góry i lekko na bok.
          - W takich momentach zazwyczaj dziewczyna pyta się chłopaka gdzie idą albo chociaż czy ubrała się odpowiednio, a ty wyjeżdżasz mi z pytaniem czy nie zamykam drzwi własnego domu... - odparł patrząc na mnie, a w jednym z jego policzków mogłam dostrzec mały dołeczek. - W moich ciuchach wyglądasz świetnie, a gdzie idziemy nie mogę ci powiedzieć – odrzekł, uprzedzając mnie.
          - To chociaż mi powiedz w jakiego rodzaju miejsce mnie zabierasz – powiedziałam, nie mogąc wymyślić nic innego, na co mógłby się zgodzić.
          - Powiem tak, twój strój jest jak najbardziej odpowiedni.

***

          Po długim spacerze i czując odpadające mi powoli nogi, zatrzymaliśmy się w końcu koło jakiejś restauracji. No dobra, nie powiem, byłam zaskoczona. Kolorowe lampki ozdabiały szyld z nazwą lokalu, a na drzwiach wejściowych widniała standardowa plakietka z wyznaczonymi godzinami, w których restauracja jest czynna. W oknach wisiały bordowe zasłony, spięte miejscami, przez co widać było wnętrze. Na zewnątrz rozstawione było kilka stolików, a przy każdym z nich stały po dwa lub trzy krzesła, okryte materiałem. Całość komponowała się całkiem ładnie i przytulnie.
          - Chodź za mną – powiedział Luke, kierując się w stronę wejścia.
          Szłam za nim, odwracając się za siebie i lustrując wzrokiem ulicę pełną samochodów. Już od progu uderzyło we mnie przyjemne ciepło pomieszczenia. Wzdłuż ścian ustawione były długie ławy, przykryte białym obrusem. Po drugiej stronie, w małym, oddzielonym od innych zakątku stało kilka dwuosobowych stolików. Wnęka zasłonięta była półprzezroczystą kotarą, odgradzając siedzące wieczorami pary od nieupoważnionych osób. W głębi sali znajdował się mały kominek, nadający przyjazny klimat całemu wnętrzu.
          Nie znałam aktualnej godziny, lecz sądząc po opustoszałym pomieszczeniu było już późno. Lokal był jeszcze jednak otwarty, choć wybyli z niego wszyscy klienci.
          Zerknęłam na Blondyna, który patrzył się na mnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, lecz gdy tylko zobaczył, że go przyłapałam, spuścił głowę i począł wspinać się po schodach. Wzięłam z niego przykład, by już za chwilę stanąć w progu wąskich drzwi, popchniętych lekko przez chłopaka. Gdy wyszłam przez nie wszystko nabrało innego sensu.
          Znajdowaliśmy się na niewielkiej wysokości, na dachu. Podeszłam prawie do samej krawędzi i zobaczyłam piękno tego miasta nocą. Setki pojazdów pędzących po ulicach rozpoznawać można było przez jasne światła. Kilka wieżowców, oświetlonych u góry i przez światła w mieszkaniach, widoczne przez ogromne okna, wyglądało niesamowicie. Ciemną noc rozświetlał wielki księżyc i miliony maleńkich gwiazd na niebie. Poczułam na swojej talii czyjąś dłoń, przez co drgnęłam, lecz zaraz się rozluźniłam. Luke drugą rękę wyciągnął w lewą stronę pokazując mi jakiś budynek. Okazała się nim znana opera o charakterystycznym kształcie, wyglądająca dużo piękniej w późnych godzinach nocnych niż za dnia.
          Lekki wiatr spowodował, że moje włosy zaczęły delikatnie falować. Czułam na swoim policzku chłodne podmuchy, a przez moje ciało przeszedł dreszcz. Chłopak dodał drugą rękę do swojego uścisku i przycisnął mnie do siebie, opierając się brodą o moje ramię. Najwidoczniej wyczuł moje nagłe poczucie zimna i chciał je jakoś zniwelować. Odruchowo położyłam dłonie na jego własnych, napawając się ciepłem płynącym od jego ciała.

***

          - Skąd jesteś?
          To pytanie dobiegło do moich uszu kiedy spokojnie układałam się przy ścianie, siedząc na dwóch złożonych kocach. Dałam do zrozumienia chłopakowi, że nie będę siedzieć na betonie, więc ten nie wiadomo skąd wyciągnął kilka koców i z ciepłym uśmiechem zaproponował mi, żebym na nich usiadła. Nie wierzyłam, że szykował się do tego spotkania.
          - Z Londynu – rzuciłam, uderzając plecami o ścianę może trochę za mocno niż tego chciałam. - Przyjechałam tutaj, bo chciałam poszukać sobie innego życia. Nie żeby tamto mi nie odpowiadało, ale po prostu... Potrzebowałam jakichś zmian.
          Luke położył się obok mnie, zakładając ręce za głowę. Stwierdziłam, że nie jest złym pomysłem zrobić to samo, więc rozłożyłam swoje koce, nadal chcąc, żeby miały jak najwięcej warstw się dało, i zsunęłam się do jego poziomu.
          Wpatrywaliśmy się w gwieździste niebo nie odzywając się ani słowem. Cisza w tym momencie wydawała się idealnym tłem do szukania wyimaginowanych kształtów wśród niezliczenie wielu migoczących kropek. Dała nam pole do rozmyślań oraz ułożenia sensownych pytań i odpowiedzi na nie.
          - Na jak długo... będziesz się „zmieniać”?
          - Na jak długo? Sama nie wiem. To zależy od tego czy będą mi się te zmiany podobać.
          Kolejna przerwa była już bardziej uciążliwa. Było wyczuwalne, że chciałby dowiedzieć się wielu rzeczy, jednak może o niektóre nie chciał lub bał się pytać? Podparł się na łokciach i utkwił wzrok w moim profilu.
          - Opowiedz mi o sobie.
          Prychnęłam pod nosem i pokręciłam głową z rozbawieniem.
          - Naprawdę chce ci się tego słuchać? Myślę, że nie ma we mnie nic ciekawego. Jestem raczej przeciętną osobą.
          - Nalegam – upierał się.
          - Skoro chcesz – zgodziłam się, a on powrócił do pozycji leżącej. - Zanim tu przyjechałam mieszkałam razem z mamą. Nie mam rodzeństwa, ale za to mam przyjaciółkę. Ma na imię Grace. Jesteśmy jak siostry, więc nie odczuwam jakiegoś braku młodzieży w swoim domu. Gdybyś ją poznał, na pewno byście się dogadali – opowiadałam z uśmiechem na ustach, wspominając swoją roztargnioną przyjaciółkę. - Trudno było mi się z nimi pożegnać – przerwałam, układając sobie w całość to, co chciałam mu jeszcze przekazać. - Kiedy tu przyleciałam, okazało się, że nie chcieli mnie przyjąć do pracy w księgarni. Kiepski początek... Potem poznałam ciebie i... oto jestem.
          Chłopak pokiwał głową w zrozumieniu i zamknął oczy. Podniósł rękę do góry i wiódł nią w moją stronę. Na początku się zdziwiłam i może nieco przestraszyłam. Jego dłoń spoczęła na moim policzku i zaczęła pokonywać kolejne milimetry, badając każdy skrawek mojej twarzy. Zaśmiałam się, gdy dotknął mojego nosa.
          - Ciii... Nie ruszaj się – powiedział, wciąż nie podnosząc powiek.
          Starałam się zachować spokój, ale gdy dotarł do szyi kolejny raz wybuchnęłam śmiechem.
          - Przestań, to łaskocze! - broniłam się, starając się odsunąć od jego rąk, ale nie było to możliwe.
          Zrezygnowany z kolejnych prób, otworzył oczy i podniósł się do siadu, po czym najzwyczajniej w świecie zaczął mnie łaskotać. Zasłaniałam się rękami i nogami, ale nie mogłam mu w żaden sposób przeszkodzić. Mój śmiech był niemożliwie głośny, a brzuch bolał mnie od niego. Luke z szerokim uśmiechem nie zaprzestawał czynności, lecz gdy także zaczął się śmiać, zmęczony opadł obok mnie, oddychając głęboko. Gdy mój oddech się unormował, zabrałam głos.
          - Co robiłeś?
          Blondyn odwrócił się twarzą w moją stroną, więc dzieliło nas kilkanaście centymetrów.
          - Zapamiętywałem twój wygląd – odrzekł, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.
          Moja mina mówiła sama za siebie.
          - Ale po co?
          - Na wszelki wypadek – odparł, na powrót wlepiając wzrok w zachmurzające się niebo.
          Chmury całkowicie zakryły jasny księżyc, kłębiąc się gęsto. Migające światełko przemieszczało się przez nie, co chwila wlatując do ich środka i znów się pojawiając. Słaby zarys samolotu uwidocznił się, kiedy mijał największą gwiazdę na całej czarnej płachcie nocnego spokoju. Pasażerska maszyna zniknęła z pola mojego widzenia na dobre, a ja westchnęłam w myślach, przypominając sobie swoją własną podróż tym środkiem transportu. Długą i męczącą.
          Na końcu mojej dłoni poczułam opuszki palców. Poruszyły się niepewnie do góry, a mnie przeszedł dreszcz od miejsca, w którym czułam znajome ciepło. Zatoczył kółko po wewnętrznej stronie, a gdy poruszyłam delikatnie ręką, szybko zabrał swoją, jakby bojąc się odrzucenia. Nie spodobał mi się chłód, który zagościł w miejsce odwrotnego uczucia, ale niestety nie potrafiłam tego zmienić.

***

          Siedziałam w niewygodnym fotelu autobusowym, oparta czołem o szybę. Wpatrywałam się w mijane przez nas pojazdy i budynki, a powieki same mi opadały. Z trudem powstrzymywałam się od zaśnięcia, chociaż wiedziałam, że prędzej czy później i tak to zrobię.
          Spojrzałam na siedzącego obok mnie Luke'a, który nie wyrażał żadnych emocji. Był równie zmęczony, jak ja, a wizja długiego powrotu do domu nie uśmiechała mu się, więc złapaliśmy ostatni pojazd miejski, który kończył już swój kurs. Bawił się sznurkiem od swojej bluzy, obracając go i zwijając kilkakrotnie. Może jeszcze jakoś uratuję nas przed przedwczesnym snem.
          - Teraz ty powiedz mi coś o sobie – zaproponowałam, a gdy usłyszał mój głos, zerknął na mnie i posłał mi wdzięczny uśmiech, że postanowiłam sama zacząć rozmowę.
          - Nie jestem zbyt specjalny, choć dużo osób uważa, że tak, a to nieprawda. Nie mogę brać wszystkich ich uwag do siebie, bo stałbym się zbyt pewny siebie i arogancki. Jak jest naprawdę, sama się przekonasz – przygryzł dolną wargę i wziął głęboki wdech, po czym kontynuował. - Poza tym mam dwóch braci, choć może nie jestem z nimi tak blisko, jakbym tego chciał – ziewnął przeciągle, rozbawiając mnie tym i rozluźniając trochę atmosferę. - Co jeszcze... Gram czasem na gitarze – dodał, uśmiechając się lekko.
          - Musisz mi kiedyś coś zagrać – oznajmiłam, na co on pokiwał głową.
          - Okej – powiedział, spuszczając głowę. - Może nas docenisz – dodał tak cicho, że myślałam, że się przesłyszałam.
          On jednak udawał, że nic się nie stało, więc ja postanowiłam zrobić to samo.
          Autobus zatrzymał się, a drzwi się otworzyły. Szturchnęłam chłopaka w ramię, żeby wstał, a on po chwili, lekko nieprzytomny, wyszedł z pojazdu, przepuszczając mnie najpierw, co uznałam za bardzo miłe.
          Pokonaliśmy razem ostatnie metry, dzielące nas od mojej kamienicy. Okazało się, że mam całkiem blisko do przystanku, więc następnym razem po prostu z niego skorzystam, a nie będę iść na pieszo przez całe miasto. Wgramoliliśmy się jakimś cudem na moje piętro, a gdy udało mi się trafić kluczem do zamka i otworzyć drzwi, od razu rzuciłam się na łóżko w moim pokoju. Moja ciężka głowa opadła na miękką poduszkę,  niemalże w niej tonąc. Poczułam, że łóżko się ugina, a szelest pościeli obok mnie spowodował mój cichy pomruk.
          - Sorry, jestem zbyt zmęczony, żeby wracać do siebie – usłyszałam tylko, zanim odpłynęłam do krainy błogości i spokoju.


Witam Was po kolejnej długiej nieobecności. Nie będę się tłumaczyć, po prostu już jestem.
Rozdział jest dłuższy niż zwykle, więc wiecie... Nie pogardzę słowem komentarza :)
Podobało Wam się w ogóle?
Do następnego, mam nadzieję, że szybko :)
Tropicselly