niedziela, 20 października 2013

Rozdział trzeci




          Siadłam przy jedynym wolnym stoliku w kawiarni, ponieważ doszłam do wniosku, iż nawet jeśli zamawiamy coś na wynos, to i tak będziemy musieli poczekać, zważając na ilość osób niecierpliwiących się tak samo jak my. Z mojego miejsca miałam bardzo dobry widok na ladę i tym samym na stojącego w kolejce Luke'a. Przyglądałam mu się bezwstydnie, lustrując go od góry do dołu, a przez to, że okropnie się nudziłam, to zajęcie wydało mi się niesamowicie interesujące.
          Oparłam głowę na rękach i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było zatłoczone, a przy każdym stoliku siedziały co najmniej dwie osoby, prowadzące zawzięcie różne konwersacje. Po mojej prawej stronie znajdowało się ogromne okno zajmujące prawie całą ścianę, całkowicie odsłonięte na świat. Szeroki parapet był również zajęty przez ludzi, jednak już nie tak zawładniętymi emocjami, jak poprzedni. Większość oglądała ruch na zewnątrz lub patrzyła się w czyste niebo pokryte gdzieniegdzie małymi chmurkami. Wracając do wystroju kawiarni, można było przyznać, że ktoś się postarał. Całość musiała się podobać, a menu i tym podobne, smakować skoro to miejsce cieszyło się takim zainteresowaniem.
          Na jednej ze ścian wisiało malowidło jakiegoś krajobrazu, przypominające mi łąkę na obrzeżach Londynu, na której spędzałam niekiedy prawie całe wakacje sama, bądź ze znajomymi. Zawsze mogłam odnaleźć tam namiastkę spokoju, jednak gdy do naszej grupki dołączyły pewne osoby, mącąc przy okazji harmonię, musiałam zmienić miejsce odpoczynku.
          Pewien starszy pan, właściciel rozległych ziem niedaleko mojej oazy sprzedawał posiadłość razem z działką. Jako, że był dobrym przyjacielem mojej mamy, pozwalał mi tam przychodzić i przebywać ile tylko bym zechciała. Korzystałam więc z jego uprzejmości i na nowo mogłam cieszyć się spokojem i odkrywać nowe zakątki. Na poddaszu w owym domu urządziłam sobie prowizoryczną sypialnię, gdzie łóżkiem było kilkanaście poduszek przykrytych kocem, a żeby oświetlić pomieszczenie i nadać mu charakter, zapalałam dziesiątki zapachowych świeczek. Na zewnątrz natomiast, w sprzyjającą pogodę urządzałam sobie wycieczki wzdłuż rzeki i z powrotem, poznając niesamowite widoki i odkrywając kolejno tajemnicze miejsca i kryjówki, służące mi później jako schronienie.
          Choć tego miejsca nie pokazałam nikomu, atmosfera  tam panująca była nie do opisania i była porównywalna z własnym domem. Nie umknął mi nawet fakt, że na drugim krańcu parceli, po drugiej stronie rzeczki stał mały sklepik, do którego chodziłam po drobne zakupy, gdy stałam się naprawdę głodna. Za drobne monety można było tam dostać małe lizaki i cukierki musujące, a za trochę większą cenę batony i ciasteczka, na które często odkładałam swoje oszczędności.
          Jednak pewnego dnia, po tygodniu mojej nieobecności, gdy przyszłam do mojego drugiego domku, drewniany płot zastąpiła metalowa brama, pomalowana na czarno, a na frontowej stronie domu wisiał wielki transparent z napisem „SPRZEDANE”. Siłowałam się z klamką, jednak na próżno, więc przerzuciłam przez bramę rzeczy trzymane w rękach i zwinnie przeskoczyłam na drugą stronę. Miałam wtedy piętnaście lat i pamiętam to jakby było wczoraj. Rozdarłam swoją ulubioną kraciastą koszulę, przewiązaną wtedy w pasie, a jej skrawek został tam, ja natomiast nie chciałam się nawet po niego wracać. Wbiegłam szybko na strych i zrobiłam się jeszcze bardziej zła niż byłam poprzednio. Było pusto i nigdzie nie było śladu po mojej obecności. Nawet jednego paproszka. Schodziłam powoli po schodach wewnątrz i usiadłam na nich bezsilnie wpatrując się w ścianę. Dwa miesiące wcześniej wyryłam na niej swoje imię i datę, a pozostało po nich tylko wspomnienie. Położono tynk i pomalowano go żółtą farbą. Zastanawiałam się gdzie się podziały wszystkie moje rzeczy i czy kryjówki na polach też zniszczono. Postanowiłam to sprawdzić, lecz gdy wychodziłam z domostwa, w progu zatrzymał mnie były właściciel – ten, który obiecywał mi wieczne szczęście i spokój. Kiedy to powiedział, byłam mała i niewiele rozumiałam, a łatwowierność to była moja najgłówniejsza cecha. Teraz najwyżej bym go wyśmiała.
          - Czemu nic mi pan nie powiedział? - spytałam bez ogródek, przysuwając się do niego i mierząc go pełnym nienawiści spojrzeniem. - Jakby pan się czuł gdyby to panu zabrano część dzieciństwa? Gdzie się podziały wszystkie moje rzeczy?! - z każdym zdaniem byłam coraz bardziej wściekła, a on cofał się coraz dalej. - A może ścieżki też mi pan zniszczył, co?
          W tym momencie staliśmy na środku wielkiego podwórka, a ja zaciskałam swoje dłonie w pięści. Byłam nabuzowana złą energią jakiej nie widziałam nigdy u siebie. Była to moja gorsza odsłona, którą pokazywałam tylko wtedy, kiedy naprawdę musiałam. Tylko wtedy, kiedy było to potrzebne, czyli wtedy, gdy ktoś zabierał mi coś, co jest dla mnie bardzo ważne.
          - Nie było cię. Jak miałem ci o tym powiedzieć? - spytał, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. Cóż, może była, ale chyba tylko dla niego.
          - Przez telefon?! - włożyłam w to zdanie tyle sarkazmu, ile tylko potrafiłam.
          - Zrozum, że to kiedyś musiało się stać – mówił już spokojnie i opanowanie, z bezsilnością w głosie. - Nie jesteś już dzieckiem. Nie potrzebujesz domku na drzewie i wymyślonych przyjaciół – powiedział gestykulując, a na koniec jego ręce opadły.
          Moje emocje również opadły, kiedy dał mi to do zrozumienia. Westchnęłam, uspokajając się, ale czułam, że ktoś każe mi płakać. Łzy nie opuszczały moich oczu od bardzo dawna i już zapomniałam ich oczywisty smak. Spojrzałam na mężczyznę ostatni raz i uśmiechnęłam się smutno, gdyż tylko na tyle było mnie stać.
          - Nic pan nie rozumie.
          Odwróciłam się i zabrałam z ziemi porozrzucane przedmioty, które zostawiłam wcześniej. Pociągając nosem otworzyłam sobie przejście i gdy opuściłam działkę, ta pięknie wyglądająca, samotna łza spłynęła w dół, znikając gdzieś w zielonej trawie.
          - Odwiozłem twoje rzeczy do domu! - usłyszałam krzyk, lecz nie odwracałam się.
          Nie miałam na to siły. Przeszłam ze spuszczoną głowę na drugą stronę ulicy, nawet nie patrząc czy nie pakuję się pod koła jakiegoś wozu. Ruch był tu mały, ale i tak zawsze coś może się stać. Spokojnie i bezpiecznie wracałam do tego prawdziwego domu, nie zwracając uwagi na osoby, które dobrze mnie znały, przez codzienne widywanie się w drodze do harmonii. Na pewno będzie mi brakować ich znajomości, wszechobecnej pomocy i dobrego słowa. Niestety wygląda na to, że nie będzie mi dane kontynuować tego życia. Trzeba znowu zacząć od nowa. Sama wybrałaś sobie tą drogę, Alison.
          Był to najpiękniejszy fragment mojego dzieciństwa i gdy teraz o nim myślę, chciałabym do niego wrócić. Choć wiąże się również z przykrymi wspomnieniami warto byłoby odwiedzić dawne miejsca codziennego pobytu i radości. Nie wszystko będzie się działo po naszej myśli, ale może to pomoże nam odnaleźć prawdziwe szczęście?
          - Ali?
          Wzdrygnęłam się na dźwięk mojego imienia i dopiero teraz zobaczyłam, że przede mną siedzi Blondyn, a na stoliku stoją dwie kawy w papierowych kubkach, przykryte plastikowymi osłonkami. Uśmiechnęłam się niemrawo, co chłopak odwzajemnił trochę bardziej entuzjastycznie.
          - Coś się stało? - spytał, przyglądając mi się z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, na co ja pokręciłam głową.
          - Nie, skądże – ucięłam, ujmując napój między dłonie.
          Luke podniósł się z miejsca i znów zaczął się we mnie wpatrywać.
          - Idziemy?
          Chyba za bardzo się zamyśliłam... Niewątpliwie. Wstałam i z różowiejącymi policzkami udałam się w stronę wyjścia. Jakimś sposobem udało nam się przedrzeć przez tłum, który zebrał się w kawiarni i wydostać na zewnątrz, gdzie mogliśmy wreszcie odetchnąć świeżym powietrzem, nie zmąconym niczyją nadmierną obecnością. Ruszyliśmy przed siebie i co chwilę upijaliśmy łyk gorącej kawy z naszych kubków. Muszę przyznać, że była naprawdę niczego sobie. Czułam, że mój towarzysz chce mi zadać mnóstwo pytań, ale być może nie wiedział od czego zacząć. Wiedziałam, że się na mnie patrzy, choć starałam się to ignorować. W pewnej chwili odwróciłam się w jego stronę i tak jak przypuszczałam, na mojej drodze spoczęły te błękitne tęczówki.
          - Wiesz, powinnam się już zbierać – oznajmiłam, rzucając mu przepraszające spojrzenie.
          - Może cię odprowadzę? - spytał prawie natychmiast.
          - Nie ma sprawy – zgodziłam się z uśmiechem. - Tylko jest taka jedna sprawa, że ja jeszcze nie za bardzo orientuję się w tej okolicy – przyznałam trochę niechętnie.
          - Chodzi ci o to, żebym cię zaprowadził tak? - upewnił się na co ja kiwnęłam głową. - Oh, mała Ali się zgubiła – udał smutek, ale widać było po nim, że nie może powstrzymać się od śmiechu.
          - Ej, to nie o to chodzi! - oburzyłam się, przyspieszając kroku.
          - Czekaj – złapał mnie za przedramię, przez co wykręciłam się w przeciwną stronę. - To o co?

***

          Stąpał powoli, starając się nie spać z wymalowanej w jego umyśle linii na chodnikowych kostkach, ale przez wzrastające rozbawienie często wkraczał na zakazany, niesamowicie bordowy, teren. Zrezygnował z drogi pośrodku i wybrał tę skrajną. Jako, że krawężnik jest już realny, było mu trudniej, jednak nie poddawał się i brnął w swoją zabawę dalej. Myślę, że niejednym musiał uprzykrzyć życie swoim brakiem zainteresowania. W tym momencie jednak chciałoby się uwiecznić go na fotografii i pokazywać na ekranach w najbardziej zatłoczonych częściach miast, by każdy mógł go zobaczyć.
          Okazało się, że zaszłam znacznie dalej do mojej kamienicy niż myślałam. Szliśmy już od ponad dwudziestu minut, a ja nadal nie rozpoznawałam żadnego budynku w okolicy. Z czasem doszłam do wniosku, że może Luke krąży po mieście bezsensownie tylko po to, żeby mnie zdezorientować i zmęczyć. Sam cieszy się ze swojego sprytu, a ja uważam, że wszystko jest w porządku. Oczywiście jest takie prawdopodobieństwo. W każdym razie to mogą być tylko moje domysły, a idziemy tak długo, bo rzeczywiście przez swoje roztargnienie dobrnęłam w niewiadomą okolicę.
          Zerknęłam na Luke'a, który był przesadnie skupiony i dalej nie przestawał spacerować po krawężniku. Próbowałam jakoś zwrócić na niego swoją uwagę, jednak on zdawał się tego nie zauważać. Wystarczyło, że jeszcze na niego nie nakrzyczałam i nie machałam mu ręką przed twarzą. A może to nie jest taki zły pomysł...
          - Długo jeszcze tak będziemy iść?! - spytałam w końcu znużona, a moje nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa.
          Nie to, żebym miała słabą kondycję, ale jak się tak tylko idzie, bez celu, nie zajętym niczym, to na czymś trzeba się skupić. U mnie padło na wytrzymałość.
          - Już myślałem, że nigdy nie zapytasz – odparł z ulgą i zaprzestał poprzedniej czynności na rzecz dorównania mi kroku. - To już niedaleko, ale i tak nadal niczego mi nie wyjaśniłaś.
          To był akurat fakt, ale nie rozumiałam, co on miał teraz do rzeczy. Nalegał, żebym opowiedziała mu o wszystkim, ale ja nie widziałam takiej potrzeby. Musiałby sobie na to zasłużyć, a jak na razie tylko się wygłupia.
          - Jak już mówiłam, nie mam czego, a teraz może mi wyjaśnisz, gdzie my jesteśmy? - ucięłam, a w pytaniu dało się wyczuć nutkę ironii.
          On zaśmiał się gardłowo i spuścił głowę, po czym skręcił za budynkiem, a ja podążyłam za nim, przewracając oczami. Zatrzymał się i patrzył się na mnie z rękami w kieszeniach kurtki. Na początku nie wiedziałam za bardzo o co może mu chodzić i uniosłam brwi w geście zdezorientowania. Ten odchrząknął, po czym przeniósł wzrok przed siebie. Spojrzałam odruchowo w tym samym kierunku i zobaczyłam znaną mi już kamieniczkę z szerokimi, drewnianymi ramami okiennymi i zdartą farbą na ścianach budynku.
          - Emm no tak, to skoro już wiem – zaczęłam, lekko zmieszana, jednak miałam nadzieję, że na moją twarz nie wkroczyły rumieńce. - To chyba już pójdę.
          Chłopak przygryzł wargi i pokiwał w skupieniu głową, po czym uśmiechnął się do mnie.
          - Miło było cię poznać – powiedziałam i odwzajemniłam jego gest.
          Odwróciłam się, zmierzając w stronę drzwi wejściowych, jednak wciąż czułam, że przygląda mi się, a ja powinnam jeszcze coś powiedzieć, bądź zrobić. Powoli wykręciłam się, by znowu na niego spojrzeć, a słowa same chciały wypaść mi z ust.
          - Dasz mi swój numer telefonu?
          Na jego usta wkroczył poznany już przeze mnie uśmiech plus dołeczki, lecz tym razem krył w sobie trochę chytrości.
          - Bardzo chętnie, tylko jeśli ty dasz mi się lepiej poznać – zaznaczył, na co ja się zaśmiałam, ale chyba nie miałam wyjścia.
          - A może zrobimy tak, że ty dasz mi ten numer, a ja do ciebie zadzwonię i wyjdziemy gdzieś, opowiem ci o sobie... Co ty na to? - próbowałam się wykręcić, a on wreszcie uległ wyjmując swój telefon komórkowy i podając go mi.
          Ze zwycięskim uśmieszkiem przepisywałam cyferki, później oddając własność jego właścicielowi i żegnając się po raz ostatni. Odprowadził mnie wzrokiem do drzwi, a następnie byłam znów skazana na samotność.
          Wtargnęłam do mieszkania, rzucając się od razu w stronę lodówki. Nie pomyślałam jednak wcześniej, że może mi zabraknąć jedynej najważniejszej rzeczy. Otóż tak to jest, droga Alison, że gdy przeprowadzasz się do zupełnie nowego mieszkania, lodówka ma w swoich zasobach tylko światło. A i to nie zawsze.



2 komentarze:

  1. Świetny rozdział . ;p Czekam na kolejny . ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział wspaniały, szczególnie podobają mi się twoje opisy miejsc, sytuacji, masz talent! Z radością czytam każde słowo, dziękuje ci za to że piszesz. Życzę weny skarbie xx
    @Im_Mrs_H0RAN

    OdpowiedzUsuń

Tropicselly