niedziela, 6 października 2013

Rozdział drugi




            Moja głowa opadła na klatkę piersiową, ciężka od zmęczenia. Zaledwie pół godziny temu nastąpiła niezbyt przyjemna przesiadka, po której leciałam już prosto do Australii. Długa podróż dawała o sobie znać, więc byłam pewna, że prędzej czy później odbije się na mnie w postaci zapadnięcia w krainę głębokiego snu. Ludzie wokół mnie byli cicho i mogłam sądzić, że są równie znużeni, jak ja. Jeszcze na granicy przytomności umysłu zamrugałam kilka razy i oparłam ciężką głowę o szeroką poduszkę, którą wzięłam ze sobą właśnie na tą „okazję”. Przyciągnęłam ją bliżej twarzy i będąc już w stu procentach przygotowana na spokojny sen, pozwoliłam opaść swoim powiekom.
            Obrazy, które przewijały się przed moimi oczami nie przypominały mi czegokolwiek znajomego. Było to wielkie pomieszczenie. Zostało przyciemnione, lecz z wielu stron docierały do mnie kolorowe światła lamp. Jakby z oddali dobiegał mnie dźwięk gitary basowej, przerywany czyimś śpiewem i stłumionym piskiem. Do gry dołączyła druga gitara i niskie uderzenia bębna basowego. Piosenka, którą z początku trudno mi była rozpoznać, okazała się dobrze mi znana. Kiedyś słuchałam jej na okrągło i znałam dosłownie każdy wers. Sam utwór, który aktualnie rozbrzmiewał był niesamowity i równie wspaniały, co oryginał. Ale oryginałem nie był. Nie przypominam sobie bym kiedykolwiek słyszała jakąkolwiek zmienioną jego wersję, więc dlaczego uczestniczyłam teraz w najlepszym koncercie, na jakim mogłabym być?

***

            Stałam przed potężnymi drzwiami w kolorze przypominającym heban i zastanawiałam się co mam właściwie teraz zrobić. Nowe miejsce, brak znajomości, inna strefa czasowa, a na domiar złego zupełnie inna pora roku... Niektórzy na moim miejscu najprawdopodobniej zwariowaliby bądź chcieli wracać stąd jak najszybciej, ale ja byłam ich odwrotnością. Postanowiłam, że coś zrobię ze swoim życiem – więc to zrobię. Minie sporo czasu zanim się przyzwyczaję, lecz biorąc pod uwagę wszystko, o co powinnam zadbać, by mieszkało mi się tu dobrze, zapomnę o niedogodnościach i jakoś się dostosuję. A przynajmniej taki jest mój plan.
            Weszłam do mieszkania i zamknęłam drzwi, przekręcając w zamku kluczyk, do którego doczepiona była zawieszka z numerem 502. Jako, że przed wejściem nie ma żadnego znaku, że właśnie taka liczba będzie teraz przewijała mi się przed oczami przez długi czas, ma okazję być przynajmniej na kluczach. Lepsze to niż nic. Moje walizki stały obok siebie pod ścianą i czekały, aż je rozpakuję. Wszystkie ściany w przedpokoju połączonym z salonikiem pokryte były ciemnofioletową tapetą upstrzoną gdzieniegdzie jaśniejszymi i mocniejszymi w odcieniu, kropkami. Po mojej prawej stronie znajdowało się przejście do nieznanego mi dotychczas pomieszczenia, lecz zgaduję, że mogła to być kuchnia. Z przejmującej mnie ciekawości weszłam do wspomnianego korytarza. Sunęłam dłonią po ścianie badając jej fakturę i przy okazji szukając włącznika światła. Pora dnia nie sugerowała włączenia dodatkowego oświetlenia, lecz wolałam się ubezpieczyć na wypadek różnych, niestworzonych wizji. Jakkolwiek to brzmi, mogłam zostać napadnięta przez wyskakującego zza rogu obcego, bądź skazana na naglą ciemność za oknem, choć ani w jedno, ani w drugie trudno mi było uwierzyć. Gdy udało mi się ostatecznie wymacać coś, co jednoznacznie przypominało w dotyku włącznik sztucznego, domowego światła, wiedziałam już, gdzie się znajduję. Korytarzyk był mały i ciasny, w kolorach purpury. Po jednej stronie znajdowały się wąskie drzwi z małym okienkiem, przypominające te łazienkowe. Dotarłam do oczekiwanego przeze mnie pomieszczenia i byłam pod wrażeniem. Naprzeciwko mnie, do kuchni, przez dwuskrzydłowe okno, wpadały promienie słońca. Wzdłuż lewej krawędzi ustawione były szafki w kolorze jasnego błękitu, przykryte blatem z czarnego granitu. Nad nimi wisiało jeszcze kilka szafeczek i półek, jak na razie, pustych. Na wprost stała dwudrzwiowa lodówka, mała kuchenka i jeszcze jedna szafka. W kilku punktach na suficie widniały małe, okrągłe lampki, dające piękną poświatę i klimatyczny nastrój. Wszystko współgrało ze sobą robiąc niesamowite wrażenie.
            Wróciłam do salonu i opadłam na sofę, stojącą tyłem do drzwi wejściowych. Ściągnęłam jakimś sposobem swój jaskrawożółty komin przez głowę i odrzuciłam go na oparcie. Zatopiłam się w miękkim siedzeniu, wydymając usta i rozglądając się. Na prostym zegarze z dużymi cyframi, wskazówki pokazywały godzinę dziewiątą z minutami. Przekartkowałam w myślach dziennik na dzisiejszy dzień i z moich planów wynikało, że za niecałe dwie godziny mam umówione spotkanie w sprawie pracy. Moja mama wszystko załatwiła, a moim zadaniem było tylko postępować zgodnie z planem. Jak dobrze, że to tylko kilka pierwszych dni...
            Wygrzebałam się z trudem z sofy i podeszłam do pierwszej walizki. Zaciągnęłam ją do jedynego, osobnego pokoju z drzwiami i położyłam ją na łóżku, które było nienagannie pościelone. Zaczęłam wyciągać wszystkie swoje ciuchy i wkładać je do szafy, wieszając koszule i inne na wieszakach, a resztę składając w równą kostkę i umieszczając je na dolnych półkach. Część ubrań byłam zmuszona powkładać do szuflad komody stojącej zaraz obok szafy, ponieważ przez swój nadmiar nie zmieściły się w jednym miejscu. Kosmetyki pozanosiłam do łazienki połączonej z toaletą, dzięki czemu pomieszczenie nareszcie wyglądało na używane. Ogólnymi porządkami postanowiłam zająć się później, zważając na goniący mnie, jak zwykle ostatnio, czas i przekładając je na popołudnie. Niby nie było tak źle, ale najlepiej też nie. Zwyczajne, długo nieużytkowane mieszkanie.
            Po tym, jak uporałam się z drugą walizką i plecakiem, który mieścił znacznie więcej, niż by się wydawało, posprawdzałam wszystkie okna, czy aby na pewno są dokładnie pozamykane i zajrzałam do każdego pokoju, upewniając się, że jest pusto i spokojnie. Odepchnęłam na bok rękaw mojego płaszcza i zerknęłam na mały zegarek. Mam pół godziny. Już wiem, że nie lubię życia w biegu.
            Nie musiałam się przebierać, stwierdzając w myślach, że nie powinnam odstraszyć wyglądem swojego – być może – przyszłego pracodawcy. Wybiegłam z mieszkania, łapiąc po drodze szalik i jasnobrązową beanie. Pogoda na zewnątrz nie była dosyć sprzyjająca, a jej sytuacji nie polepszała trwająca właśnie jesień. Nie mogłam uwierzyć, że cieszyłam się z wiosny, która słabo widoczna – ale jednak – zawitała do Londynu, a tu muszę przeżywać nagłe przerzucenie się na odwrotną porę roku. Znowu będę musiała przechodzić przez męczący okres zimowy. Wszędzie biały puch, czyli tak zwany śnieg. Śnieg, śnieg i jeszcze raz śnieg, a temperatura – bez komentarza. Tak więc męczarnia totalna, a zero z tego korzyści.
            Zaraz po opuszczeniu kamienicy poczułam przejmujące zimno i chłodne, suche powietrze, otulające moją twarz. Poprawiłam czapkę i zapięłam ostatni guzik płaszcza. Nie mogłam doczekać się, aż wejdę do ciepłego budynku, odbędę tą obowiązkową rozmowę i z uśmiechem na ustach wrócę do swojego nowego mieszkanka, by cieszyć się i odpocząć. Odpoczynek – tego było mi trzeba najbardziej. To, że przespałam dwie godziny w samolocie, nie dało mi praktycznie nic i nadal byłam niesamowicie zmęczona. Na samą myśl o spokojnym śnie zaczęłam ziewać bez opanowania, przyciągając tym zdziwiony wzrok przechodniów. Nie miałam nic przeciwko przedłużającej się nocy pod miękką, cieplutką kołdrą, dzięki której mogłabym normalnie funkcjonować. Określiłabym stan, w jakim się znajduję jako niespełnione marzenie, do którego ktoś za wszelką cenę stara się mnie nie dopuścić. Dziwne, ale prawdziwe.
            Znalazłam się w tej bardziej zatłoczonej części miasta i byłam zmuszona omijać wielu ludzi, którzy przechodząc obok mnie, uśmiechali się, a z mojego punktu widzenia wyglądało to, jakby chcieli dodać mi otuchy, bo wiedzieli, że jest mi teraz potrzebna. Odwzajemniałam te gesty, podnosząc się trochę na duchu. Robiąc się onieśmielona tymi wszystkimi spojrzeniami, spuściłam głowę i nie patrzyłam więcej na przechodniów.
            Droga do ustalonego miejsca minęła mi szybko i już zaraz mogłam poczuć to wymarzone ciepło. Ściągnęłam szalik oraz czapkę i schowałam je do kieszeni. Rozpięłam płaszcz, rozglądając się po pomieszczeniu, które do małych nie należało, szukając wśród zgromadzonych osób tej jednej, z którą się umówiłam, potrzebnej mi akurat w tym momencie.

***

            O mały włos nie zabiłam się o własne nogi, nie tylko przez sznurówki, które wypadły zza cholewek moich trampek, ale i z powodu podłego humoru, który raczył nawiedzić mnie niecałe piętnaście minut temu. Może dla tych ludzi nie wyglądałam na dobrego pracownika? Co z tego, że jestem bardzo młoda... Jak widać, niektórzy nie podchodzą z entuzjazmem do niedoświadczonych osób, zza granicy, na dodatek płci żeńskiej. Swoją drogą, może to nie była praca dla mnie? Księgarnia to miejsce, gdzie widuje się za ladą starsze panie, nie zawsze potrafiące używać kard kredytowych, ułatwiając tylko sobie przez zamianę środku płatności na gotówkę. Przecież zawsze mogę poszukać czegoś innego.
            Gdyby ktoś popatrzył na mnie teraz zapewne pomyślałby wariatka albo ewentualnie smutna, przybita i potrzebująca wsparcia dziewczyna, nie znająca tutaj absolutnie nikogo. Może to dlatego, że właśnie tak się czułam? Dopiero co przyjechałam, a już zaliczyłam pierwszą porażkę. Otóż "nie potrzebują takich ludzi jak ja", a ja tylko marnowałam swój czas i niepotrzebne nerwy na przychodzenie tam i słuchanie tego, ile to jeszcze muszę się nauczyć. Chyba stanie za kasą nie jest takie skomplikowane?! No błagam.
            Wracałam więc z beznadziejnym humorem i nie pragnęłam teraz bardziej niczego niż tego wymarzonego łóżka, pierzyny i ewentualnie gorącej herbatki... albo kakao. Uporczywie wbijałam wzrok w czubki swoich butów, które wydawały mi się aktualnie najciekawszą rzeczą, pomijając granatowy pasek, odbijający się od moich nóg. Mogłam tam wrócić i wykrzyczeć temu facetowi, co akurat chodziło mi po głowie, ale sobie darowałam. Zdecydowanie nie chciałabym pójść siedzieć za naruszanie godności osobistej i tym podobne.
            Zderzyłam się z czymś miękkim i odbiłam się, lecz moje ramiona zostały oplecione przez czyjeś dłonie, chroniąc mnie tym samym przed upadkiem na twardy chodnik. W jednej chwili zawładnęło mną kilka uczuć. Między innymi strach przed obcą osobą, ulga – w końcu ten ktoś mnie uratował, poczułam się niekomfortowo, bo zbłaźniłam się przed kimś i nie wiedziałam jak z tego wybrnąć oraz nikła radość, próbująca zamaskować złość, która mną zawładnęła. Powoli podniosłam głowę, obawiając się najgorszego. Oto nastąpił najlepszy moment w moim dotychczasowym życiu.
            Przede mną stał wysoki chłopak ze słabo widocznymi blond włosami, ukrytymi pod czarną beanie. Uśmiechał się promiennie, pokazując dołeczki w policzkach, a jego błękitne oczy cieszyły się razem z ustami. Nie sądziłam, że są tu tacy przystojni faceci...
            - Przepraszam bardzo. Ja nie chciałam.. na ciebie wpaść. Wybacz – bełkotałam bez ładu i składu, wywołując tym chytry uśmieszek na jego twarzy.
            - No ja mam nadzieję, że nie chciałaś – powiedział, puszczając do mnie oczko.
            Zawstydziłam się lekko i wtedy dotarło do mnie, że wciąż tkwię w jego objęciach, a on nie ma zamiaru tego zmieniać.
            - Emm, przepraszam, ale czy mógłbyś mnie już puścić? - spytałam delikatnie, starając się go nie odstraszyć.
            - Ah tak – wydukał zmieszany i rozluźnił uścisk. - Jestem Luke – powiedział, wyciągając rękę w moją stronę.
            - Alison – odparłam i uścisnęłam jego dłoń. - Ale znajomi mówią mi Ali.
            - W takim razie Ali... - zaczął uśmiechając się niepewnie. - Czemu jesteś smutna?
            To pytanie padło ni z tego ni z owego, a gdy zorientował się, co powiedział, podrapał się po karku. W jego oczach widać było szczere zaniepokojenie, przeplatające się ze... złością? Jeśli tak to na samego siebie. 
            - Nie jestem smutna. Jestem wściekła – rzuciłam i wyminęłam go, idąc w poprzednim kierunku.
            Zaraz pojawił się znów obok mnie, wpatrując się we mnie pytająco. Zerknęłam na niego i westchnęłam cicho.
            - A jak ty byś się czuł, gdyby nie przyjęli cię do pracy, w której miałeś pewne miejsce od dłuższego czasu tylko dlatego, że jesteś za młody?! - wyrzuciłam z siebie, ale zaraz postanowiłam się opanować.
            Wielu ludziom się nie udaje, ale to nie powód, by obarczać swoją złością innych. Spojrzałam na niego ponownie, lecz on już nie patrzył na mnie. Szedł z wzrokiem wczepionym w swoje buty, z rękami w kieszeniach ciemnozielonej kurtki, ze smutkiem wymalowanym na twarzy, tak jak ja jeszcze kilka minut temu. Momentalnie zrobiło mi się go szkoda i obudziła się we mnie chęć jak najszybszego naprawienia wyrządzonej szkody. Ale czy aby nie za późno?
            - Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam. Nie powinnam tego robić. Nie zasłużyłeś na to – odparłam, a powietrze uleciało ze mnie w zawrotnym tempie.
            - Teraz będziemy siebie nawzajem przepraszać? - zadał mi pytanie, wnioskując po jego rozbawionej minie, retoryczne. - To nie twoja wina. Też bym się zdenerwował.
            - Mogę ci to jakoś wynagrodzić? - spytałam szybko, bo czułam narastające we mnie zniecierpliwienie.
            W nagrodę dostałam szeroki uśmiech, oprawiony z dwóch stron w prześliczne dołeczki i słodkie woreczki pod oczami, dające mi pełną zgodę na wykonanie mojej propozycji.


Mamy drugi rozdział! Dziękuję Wam za wszystkie komentarze i miłe słowa :) Bardzo mi pomagają i wiele dla mnie znaczą, więc bardzo bardzo dziękuję :)
Przez te dwa tygodnie działo się u mnie więcej niż moglibyście sobie wyobrazić. Ciągle jakieś zamieszanie, głównie przez "problemy" - które problemami nie powinny być - osobiste i wiele wiele innych... Padam z nóg... Miałam bardzo mało czasu na pisanie, ale jednak się udało :)
Więc dziękuję jeszcze raz za wsparcie i cierpliwość i do następnego ;)
Pozdrawiam Was i kocham.
~ Ola .

2 komentarze:

  1. Awww awww Luke *-* umarłam, rozdział wspaniały, kocham cię i tego ff OD DZIŚ JESTEM TWOJĄ NAJWIĘKSZĄ FANKĄ! Z niecierpliwością czekam na następny, równie idealny rozdział. Życzę Ci weny skarbie
    Take care xx
    @Im_Mrs_H0RAN

    OdpowiedzUsuń
  2. Awww jak słodko i uroczo :') wspaniały rozdział <3
    @niallmyloveee

    OdpowiedzUsuń

Tropicselly